Zuch polskiej dyplomacji - pisze Witold Waszczykowski

Nie możemy ulegać szantażowi, który polega na przekonywaniu, że ten, kto krytykuje ministra Grzegorza Schetynę za wypowiedzi irytujące Kreml, wspiera politykę rosyjską – pisze poseł PiS.

Aktualizacja: 15.02.2015 18:46 Publikacja: 15.02.2015 18:29

Witold Waszczykowski

Witold Waszczykowski

Foto: Fotorzepa/Marian Zubrzycki

Na łamach „Do Rzeczy" Paweł Lisicki uznał, że do polityków Prawa i Sprawiedliwości nie pasuje retoryka krytykowania ministra Grzegorza Schetyny za drażnienie Rosji. Tym samym redaktor naczelny tygodnika pragmatyków, realistów i rewizjonistów historycznych (można tych terminów używać w dowolnej kombinacji) zapisał się do obozu demonizującego PiS. Składa się on z polityków i publicystów o skłonnościach z jednej strony lewicowych, a z drugiej endeckich, którzy ciągle przypominają, jak to w latach 2005–2007 rząd rzekomo jedynie pobrzękiwał szabelką. Obóz ten wieszczy, że po ewentualnym zwycięstwie wyborczym nowy rząd PiS znowu ulegnie szlacheckim imponderabiliom, Ameryce i na pewno wypowie wojnę Rosji.

Bilateralny spór

Sprawa polityki wschodniej PiS oraz proroczych analiz śp. Lecha Kaczyńskiego zasługuje na omówienie w odrębnym artykule. Chciałbym jednak przypomnieć, że proces psucia bilateralnych stosunków uruchomiła Moskwa w odpowiedzi na słuszne zaangażowanie się prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i rządu premiera Marka Belki w poparcie pomarańczowego Majdanu w roku 2004. Po narzuceniu Polsce sankcji gospodarczych rząd PiS wyszedł z pojednawczymi gestami. Ministrem spraw zagranicznych mianowano polskiego ambasadora w Moskwie. Po objęciu urzędu prezydenta śp. Lech Kaczyński natychmiast podjął dialog z administracją prezydenta Władimira Putina. Udało się też przekonać Unię Europejską, że rosyjskie działania to problem całej Unii, a nie tylko bilateralny spór. Sukcesem była też deklaracja kanclerz Angeli Merkel, że w każdej podróży do Rosji lub z Rosji zatrzyma się w Warszawie, aby skonsultować europejską politykę wschodnią.

Zabawnie jednak brzmią zarzuty redaktora naczelnego „Do Rzeczy" – tygodnika lansującego tezy, iż Polacy nierozważnie walczyli z Hitlerem, ulegli iluzji sojuszy zachodnich i nie poszli wojować z Sowietami. Tak rozumiane rewizjonizm, pragmatyzm i realizm miały przyświecać polityce zagranicznej ministra Radosława Sikorskiego (szydzącego z polityki Józefa Becka oraz kierownictwa Powstania Warszawskiego), który nie ufał egzotycznym Amerykanom i stawiał na praktycznych i użytecznych Europejczyków, w tym Rosjan.

Nie mogę się doczekać publicystycznego szpagatu w pragmatycznym tygodniku. Jak redaktorzy wytłumaczą, że choć za Hitlera byliśmy głupi, to teraz pod wodzą ministra Schetyny powinniśmy wreszcie dołożyć Rosji? Schetyna wychodzi tu na zucha, bo choć nie możemy pomóc Ukrainie, to na złość Rosji zakwestionujemy jej politykę historyczną. Szkoda jednak, że ten rząd zaniechał prowadzenia polityki historycznej przed laty. Politycy formacji rządowej głosili, że polskość to nienormalność. Patriotyzm był traktowany jak wsteczny obciach. Przez lata namawiano do radosnego i bezrefleksyjnego świętowania. Po katastrofie smoleńskiej przeganiano nas na groby żołnierzy sowieckich i bolszewickich najeźdźców z kwiatami i zniczami. Decydowano o budowie pomników tym najeźdźcom. Jeszcze niedawno prezydent Warszawy dopominała się o powrót pomnika „czterech śpiących" na Pragę.

Protokół rozbieżności

Nie jest zamiarem Prawa i Sprawiedliwości rywalizować z Rosją w krytyce polskiego ministra spraw zagranicznych. Obraźliwe, lekceważące wypowiedzi oraz karykatury nie spotkają się z polskim poparciem. Wręcz przeciwnie, zachęcamy do poważnej debaty na temat polskiej polityki zagranicznej.

Nie możemy jednak ulegać szantażowi polegającemu na przekonywaniu, że ten, kto krytykuje ministra Schetynę, wspiera politykę rosyjską! Sytuacja wokół Polski jest śmiertelnie poważna. Chcielibyśmy, aby polski minister spraw zagranicznych rozgrywał profesjonalną partię z Rosją. Nie chcielibyśmy uczestniczyć w gombrowiczowskiej wojnie na miny. Krytyka ministra Schetyny nie dotyczy zatem celów, które na szczęście po dymisji Sikorskiego zostały skorygowane, ale skrajnie nieprofesjonalnego zachowania i niedopasowania instrumentów do ich realizacji.

Od wielu miesięcy celem MSZ jest doprowadzenie do włączenia Polski do grona państw negocjujących rozwiązanie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Jesteśmy bezpośrednim sąsiadem i agresora, i ofiary agresji. Powinno nas interesować, jak ten konflikt zostanie rozwiązany – aby problemów Europy nie rozwiązywał koncert mocarstw, aby UE prowadziła spójną politykę, na którą mamy wpływ, wreszcie aby sprawy w naszym otoczeniu były rozstrzygane z naszym udziałem. To chyba oczywiste.

Polski rząd nie wychodzi jednak z żadną inicjatywą. Nie dostrzegamy intensywnych konsultacji z Ukrainą ani działań w regionie. Nie widać też aktywności na forum UE. W zamian minister Schetyna strzela zza węgła argumentem historycznym o pomniejszej roli Rosjan w wyzwalaniu niemieckiego obozu koncentracyjnego. Czy taka narracja przekona polityków i opinię publiczną w Rosji do tego, byśmy również uczestniczyli w rozwiązywaniu ukraińskiego konfliktu?

W relacjach polsko-rosyjskich istnieje długi protokół rozbieżności. Dzieli nas spojrzenie na bezpieczeństwo międzynarodowe, współpracę gospodarczą i energetyczną. Mamy odrębne wyobrażenie suwerenności i wizje sąsiedztwa. Spieramy się o liczne problemy z przeszłości. Czy w obecnej sytuacji warto tworzyć nowe płaszczyzny sporu?

Kwestie polityki historycznej są ważne i PiS oraz śp. Lech Kaczyński doceniali je w bilateralnych relacjach z Rosją. Jednak biorąc pod uwagę strategię mającą na celu dołączenie do stołu obrad, zainicjowanie obecnie debaty nad rolą Rosjan w drugiej wojnie światowej jest błędem. Nie czas i nie miejsce na to. Mamy odrębne instytucje do wyjaśnienia kontrowersji dotyczących przeszłości. To Polsko-Rosyjskie Centrum Dialogu i Porozumienia czy Polsko-Rosyjska Grupa do spraw Trudnych Adama Daniela Rotfelda powinny być areną zmagań historycznych. Po wypowiedziach ministra Schetyny nie należy oczekiwać zaproszenia nas do stołu negocjacyjnego. Nie należy się też spodziewać, iż szef rosyjskiej dyplomacji podejmie jakikolwiek dialog z szefem polskiego MSZ w najbliższych miesiącach.

Z polskiej strony wyszły też pomysły świętowania 70. rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej poza Moskwą. Ich cel jest zrozumiały. Nie można skandować hasła „Nigdy więcej wojny" w państwie, które właśnie wojnę prowadzi. Jest też wiele innych argumentów historycznych na rzecz tego, by te obchody odbywały się w innym miejscu i w innym czasie. Druga wojna światowa w Europie zakończyła się wcześniej i nie w Moskwie.

Takie inicjatywy powinny być jednak skonsultowane z naszymi sojusznikami w Europie. Kanałami dyplomatycznymi należało uzgodnić miejsce obchodów oraz zapewnić Polsce uczestnictwo odpowiedniej rangi. Dopiero po załatwieniu tego wszystkiego można było całą sprawę upublicznić. To jest elementarz dyplomacji. Odwrotna kolejność świadczy znowu o braku profesjonalizmu i chęci zirytowania Rosjan.

Światowy standard

Powyższe działania skażone są też grzechem, którego źródłem jest chęć skorzystania z kalendarza wyborczego. Światowym standardem było dotąd nieorganizowanie wydarzeń międzynarodowych w trakcie kampanii wyborczej. Pomysł zorganizowania obchodów zakończenia drugiej wojny światowej w Polsce dwa dni przed wyborami prezydenckimi ten standard łamie. Bez wcześniejszego zapewnienia udziału wielkich tego świata zapowiedź organizowania takich uroczystości w naszym kraju wystawia nas jednak na kompromitację.

Nietrudno zauważyć, że gdyby nawet do obchodów w Polsce doszło, pojawienie się na nich kogokolwiek z przywódców światowych zostałoby wykorzystane przez obecną władzę jako wyraz poparcia dla jej polityki. Tak już było jesienią 2011 roku, w trakcie ówczesnej kampanii parlamentarnej. Na nieprzygotowany szczyt Partnerstwa Wschodniego zaproszono Angelę Merkel. Szczyt zakończył się klapą, ale obecność kanclerz Niemiec stworzyła wrażenie poparcia udzielonego przez nią Donaldowi Tuskowi i PO.

MSZ idzie w zaparte i utrzymuje, że wypowiedzi ministra Schetyny nie były przypadkowe i nie stanowią błędu. W ich rezultacie Rosja miała dostrzec Polskę i podnoszone przez nią problemy. Czy ministrowi Schetynie rzeczywiście o to chodziło? Czy brutalne komentarze, niewybredne karykatury oraz sensacyjne reportaże na temat jego życia spełniły wymieniony cel? Czy nikt w MSZ nie uprzedził ministra Schetynę, z jak brutalnym walcem propagandowym spotkają się jego uwagi?

Przemyślana reakcja

Przypominam, że celem polskiej dyplomacji nie było zwrócenie uwagi świata na nasz kraj, ale włączenie nas do negocjacji w sprawie zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej. Jeśli minister Schetyna chciał uzyskać zauważalny efekt propagandowy, to mógł pójść na całość i porzucać śnieżnymi kulkami w mury Kremla lub Mauzoleum Lenina na placu Czerwonym. Zapewne dostałby wtedy ofertę pobytu w odosobnieniu na koszt Rosji, o czym głośno byłoby w świecie.

Rosyjsko-ukraiński konflikt wymaga przemyślanej reakcji. To jest gra o nowy porządek nie na peryferiach Ukrainy, ale na znacznej części naszego globu. Polska powinna zabiegać, aby zmiany terytorialne dokonane siłą nigdy nie zostały uznane przez społeczność międzynarodową. Należy podjąć poważną rozmowę w ramach UE z naszymi partnerami i uświadomić im charakter rosyjskiego zagrożenia.

To jest moment na to, żeby sprawdzić, czy mityczny Trójkąt Weimarski coś jeszcze znaczy i czy nasza dyplomacja może odbudować solidarność regionalną. Czas także na poważną rozmowę z naszym zaatakowanym sąsiadem o tym, na jaką pomoc może liczyć. Natomiast nie jest to chwila na zabawę w przytaczanie ciekawostek historycznych.

Autor jest posłem PiS, wiceprzewodniczącym sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, w latach 2005–2008 był wiceszefem MSZ

Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Wybór Friedricha Merza może przynieść Europie nadzieję
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: O wyższości 11 listopada nad 3 maja
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem