Na łamach „Do Rzeczy" Paweł Lisicki uznał, że do polityków Prawa i Sprawiedliwości nie pasuje retoryka krytykowania ministra Grzegorza Schetyny za drażnienie Rosji. Tym samym redaktor naczelny tygodnika pragmatyków, realistów i rewizjonistów historycznych (można tych terminów używać w dowolnej kombinacji) zapisał się do obozu demonizującego PiS. Składa się on z polityków i publicystów o skłonnościach z jednej strony lewicowych, a z drugiej endeckich, którzy ciągle przypominają, jak to w latach 2005–2007 rząd rzekomo jedynie pobrzękiwał szabelką. Obóz ten wieszczy, że po ewentualnym zwycięstwie wyborczym nowy rząd PiS znowu ulegnie szlacheckim imponderabiliom, Ameryce i na pewno wypowie wojnę Rosji.
Bilateralny spór
Sprawa polityki wschodniej PiS oraz proroczych analiz śp. Lecha Kaczyńskiego zasługuje na omówienie w odrębnym artykule. Chciałbym jednak przypomnieć, że proces psucia bilateralnych stosunków uruchomiła Moskwa w odpowiedzi na słuszne zaangażowanie się prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i rządu premiera Marka Belki w poparcie pomarańczowego Majdanu w roku 2004. Po narzuceniu Polsce sankcji gospodarczych rząd PiS wyszedł z pojednawczymi gestami. Ministrem spraw zagranicznych mianowano polskiego ambasadora w Moskwie. Po objęciu urzędu prezydenta śp. Lech Kaczyński natychmiast podjął dialog z administracją prezydenta Władimira Putina. Udało się też przekonać Unię Europejską, że rosyjskie działania to problem całej Unii, a nie tylko bilateralny spór. Sukcesem była też deklaracja kanclerz Angeli Merkel, że w każdej podróży do Rosji lub z Rosji zatrzyma się w Warszawie, aby skonsultować europejską politykę wschodnią.