Schematyczne krytyki i ataki, jakie po raz kolejny pojawiły się w stosunku do „Idy" po bezprecedensowym oscarowym triumfie, ponownie obnażyły słabość polskiej debaty, nieustannie doszukującej się w autonomicznej wypowiedzi artysty, będącej od początku do końca filmowym manifestem na swoich warunkach, obcych inspiracji i aluzji, których zwyczajnie nie ma. Można wręcz powiedzieć, że film Pawła Pawlikowskiego ostentacyjnie wypowiada wojnę polityczności, ośmieszając rozgorzały wokół jego obrazu lewicowo-prawicowy spór.
Międzynarodowy sukces „Idy" uwieńczony „wisienką na torcie" w postaci Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Film Pawła Pawlikowskiego triumfował w USA w zasadzie wbrew wszelkiej logice, jaką zazwyczaj kieruje się Hollywood. Tym bardziej to zadziwia, że obraz pozostawił w tyle bardzo dobrego i jakże aktualnego, zważywszy na polityczny kontekst, „Lewiatana" Andrieja Zwiagincewa. A jak wiemy polityczność i gorące „tu i teraz" było zawsze dla amerykańskiej akademii ważnym argumentem.
Pozwolę sobie w tym miejscu na odrobinę prywaty, gdyż żywię również i osobistą satysfakcję w związku z triumfem „Idy". Otóż, miałem przyjemność prowadzić z Pawlikowskim długą rozmowę po specjalnym pokazie jego obrazu, zorganizowanym przez łódzką szkołę filmową w kwietniu 2014 r. Zanim komukolwiek, łącznie ze mną, mogło się marzyć, iż „Ida" przejdzie do historii polskiego kina, osiągając to, czego nie udało się takim wybitnym twórcom jak: Wajda, Kawalerowicz, Has, Holland czy Kieślowski.
Śledząc obecnie reaktywowaną i namiętną dyskusję wokół „Idy", która głównie jest spowodowana kolejnymi sukcesami zagranicznymi, każe nam zastanowić się nad tym, co to oznacza. I co właściwie mówi o polskiej debacie intelektualnej. Tym bardziej jest to ciekawe, że „Ida" to chyba jedyny z nielicznych polskich filmów, gdzie zainteresowanie krajowych widzów dość skutecznie rozminęło się z temperaturą sporu, pochwałami międzynarodowymi i o wiele większą zagraniczną oglądalnością. Zresztą to nie jedyna anomalia, jaką przyniosła „Ida". Drugą jest właśnie sam poziom ataków, jakie w Polsce wytoczono przeciw obrazowi Pawlikowskiego. Krytyka bowiem tego filmu była krańcowo przeciwstawna i zazwyczaj dość absurdalna.
„Idzie" zarzucano raz, że jest antypolski, innym razem, że ukrycie lub nie chcący antysemicki, a przede wszystkim utrwalający zgubny stereotyp żydokomuny. Z jednej strony film miał być artystyczną kontynuacją tez rodem z książek Jana T. Grossa, z drugiej – sprytnym (nawet jeśli nieświadomym) zamknięciem tematu poprzez sprawiedliwe obdzielenie historycznych win pomiędzy Żydów i Polaków. Nawet w ocenach li tylko artystycznych można było się spotkać z zarzutami wzajemnie się wykluczającymi – np. o schematyzm czy zbytni estetyzm, by przejść do kwestii płynności i niejasności filmu.