Reklama

Mikołaj Mirowski: Paradoksy „Idy”

Przeszłość w obrazie Pawlikowskiego jest dramatem jednostkowej tożsamości, a historyczność pełni w nim rolę służebną, a nie nadrzędną – pisze historyk i publicysta.

Publikacja: 09.03.2015 21:17

Mikołaj Mirowski: Paradoksy „Idy”

Foto: materiały prasowe

Schematyczne krytyki i ataki, jakie po raz kolejny pojawiły się w stosunku do „Idy" po bezprecedensowym oscarowym triumfie, ponownie obnażyły słabość polskiej debaty, nieustannie doszukującej się w autonomicznej wypowiedzi artysty, będącej od początku do końca filmowym manifestem na swoich warunkach, obcych inspiracji i aluzji, których zwyczajnie nie ma. Można wręcz powiedzieć, że film Pawła Pawlikowskiego ostentacyjnie wypowiada wojnę polityczności, ośmieszając rozgorzały wokół jego obrazu lewicowo-prawicowy spór.

Międzynarodowy sukces „Idy" uwieńczony „wisienką na torcie" w postaci Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Film Pawła Pawlikowskiego triumfował w USA w zasadzie wbrew wszelkiej logice, jaką zazwyczaj kieruje się Hollywood. Tym bardziej to zadziwia, że obraz pozostawił w tyle bardzo dobrego i jakże aktualnego, zważywszy na polityczny kontekst, „Lewiatana" Andrieja Zwiagincewa. A jak wiemy polityczność i gorące „tu i teraz" było zawsze dla amerykańskiej akademii ważnym argumentem.

Pozwolę sobie w tym miejscu na odrobinę prywaty, gdyż żywię również i osobistą satysfakcję w związku z triumfem „Idy". Otóż, miałem przyjemność prowadzić z Pawlikowskim długą rozmowę po specjalnym pokazie jego obrazu, zorganizowanym przez łódzką szkołę filmową w kwietniu 2014 r. Zanim komukolwiek, łącznie ze mną, mogło się marzyć, iż „Ida" przejdzie do historii polskiego kina, osiągając to, czego nie udało się takim wybitnym twórcom jak: Wajda, Kawalerowicz, Has, Holland czy Kieślowski.

Śledząc obecnie reaktywowaną i namiętną dyskusję wokół „Idy", która głównie jest spowodowana kolejnymi sukcesami zagranicznymi, każe nam zastanowić się nad tym, co to oznacza. I co właściwie mówi o polskiej debacie intelektualnej. Tym bardziej jest to ciekawe, że „Ida" to chyba jedyny z nielicznych polskich filmów, gdzie zainteresowanie krajowych widzów dość skutecznie rozminęło się z temperaturą sporu, pochwałami międzynarodowymi i o wiele większą zagraniczną oglądalnością. Zresztą to nie jedyna anomalia, jaką przyniosła „Ida". Drugą jest właśnie sam poziom ataków, jakie w Polsce wytoczono przeciw obrazowi Pawlikowskiego. Krytyka bowiem tego filmu była krańcowo przeciwstawna i zazwyczaj dość absurdalna.

„Idzie" zarzucano raz, że jest antypolski, innym razem, że ukrycie lub nie chcący antysemicki, a przede wszystkim utrwalający zgubny stereotyp żydokomuny. Z jednej strony film miał być artystyczną kontynuacją tez rodem z książek Jana T. Grossa, z drugiej – sprytnym (nawet jeśli nieświadomym) zamknięciem tematu poprzez sprawiedliwe obdzielenie historycznych win pomiędzy Żydów i Polaków. Nawet w ocenach li tylko artystycznych można było się spotkać z zarzutami wzajemnie się wykluczającymi – np. o schematyzm czy zbytni estetyzm, by przejść do kwestii płynności i niejasności filmu.

Reklama
Reklama

Można by tak jeszcze długo wymieniać. Dlatego w zgiełku tych przeróżnych analiz czasem mocno przeintelektualizowanych (w czym brylowała lewicowa krytyka) chciałbym wrócić do podstawowej tezy, którą postawiłem niegdyś wobec „Idy" i spróbować ją ponownie zinterpretować wraz z odpowiedzią, jakiej udzielił Paweł Pawlikowski w kwietniu 2014 r. w łódzkiej szkole filmowej.

Figura żydokomuny

Już po pierwszym obejrzeniu filmu Pawlikowskiego od razu nasunęła mi się dość jednoznaczna konstatacja, że „Ida" jest chyba najbardziej niehistorycznym z historycznych filmów polskich. Wiedząc, że mam rozmawiać z Pawlikowskim poważnie się zastanawiałem nad tym, cóż ja jako historyk mam zrobić, by wydobyć interesujące dla mnie wątki na czele z przypadkami wiejskich mordów na Żydach, kończąc na figurze żydokomuny ilustrowanej przez stalinowską prokurator. Dość szybko zrozumiałem, że taka dyskusja nie ma sensu i nie o tym jest ten film. Że przeszłość w obrazie Pawlikowskiego jest dramatem jednostkowej tożsamości, a historyczność pełni w nim rolę służebną, a nie nadrzędną.

To chyba jedyny taki film ostatniego dwudziestopięciolecia. Reżyser od razu się z tym zgodził nie chcą nawet polemizować z niektórymi kompletnie dla niego niezrozumiałymi zarzutami na tym tle. Wydaje się zresztą, że „Ida" to wręcz modelowy manifest odrzucający polityczność, ostentacyjnie pokazujący to w wielu scenach. Fakt, że film jest osadzony w przeszłości ma oczywiście znaczenie, ale zupełnie inne niż sufluje wielu krytyków.

Negacja polityczności, (bo może nie do końca historyczności) i stworzenie w tym obrazie wielu szczelin interpretacyjnych spowodowało tak dużą dawkę ataków, pytań i przeciwstawnych interpretacji. Zresztą mam wrażenie, że Pawlikowski całkiem świadomie zastawił w „Idzie" pułapkę na apologetów polityczności. Na tych, którzy lubują się w tłumaczeniu co „naprawdę" dzieło mówi, przez co przemawia i jakim lub czyim jest głosem.

Do tego właśnie potrzebny był, jak sądzę, reżyserowi „Idy" temat relacji polsko-żydowskich – istny wulkan politycznych i publicystycznych debat, które często były i zapewne jeszcze będą polityczną maczugą dla adwersarzy z lewicy i z prawicy.

By nie być gołosłownym oddajmy głos samemu zainteresowanemu: „Konieczność tłumaczenia historii – mówił Pawlikowski – wyjaśniania definicji, stawiania tez, zawsze tego bardzo unikałem. Chciałem stworzyć film-medytację, formę, w której widz nie jest zalewany informacjami, obraz, który nic nie tłumaczy, ale sugeruje".

Reklama
Reklama

To dlatego Wanda Gruz grana przez Agatę Kuleszę w gruncie rzeczy nie przypomina ani Teresy Wolińskiej ani Julii Brystigierowej ani innej znanej nam postaci z galerii polsko-żydowskich komunistek. To dlatego tak mało i tak oszczędnie cokolwiek o niej możemy się dowiedzieć. Pułapka a zarazem siła Pawlikowskiego właśnie na tym polega, że prawie wszystko musimy dopowiedzieć sobie sami. Reżyser nie podaje widzowi recept na tacy, jak choćby dość ostentacyjnie, a miejscami łopatologicznie robi to Władysław Pasikowski w „Pokłosiu". Słynne zdanie, które wypowiada Wanda, że zostawiwszy swe dziecko podczas wojny siostrze „poszła walczyć cholera wie po co", które tak oburzyło Helenę Datner, w istocie jest dopiero zaproszeniem do rozmowy, a nie jej zamknięciem.

Pawlikowski nie chce dawać gotowej odpowiedzi, raczej gubi tropy niż je oświetla i ma do tego pełne prawo! Reżyser, co zresztą jasno powiedział, nie odżegnuje się od wpływu dokumentu Pawła Łozińskiego „Miejsce urodzenia" („podziałał na mnie tak silnie, że jestem pewien, że jego ślad w mojej głowie pozostał" – oznajmił). Być może ważny dla niego był też film „Tonia i jej dzieci" ojca Pawła, Marcela. Pamiętajmy jednak, że oba dokumenty niemal z definicji są konkretne, a fabuła, zwłaszcza jeśli ma być „medytacją", w której dodatkowo wypowiada się wojnę polityczności, już taka być nie powinna.

Myślę, że podobnie rzecz ma się także z dziwnym dla mnie zarzutem o mdłą grę aktorską Agaty Trzebuchowskiej. W zasadzie ten film jest o Wandzie Gruz, krwawej stalinowskiej prokurator, jej upadku i klęsce, mniej o samej Idzie - mówiono. Cały paradoks polega na tym, że faktycznie Trzebuchowska gra Idę jakby była pustym naczyniem, w które z trudem można cokolwiek wlać. Ale może właśnie o to chodziło Pawlikowskiemu? Może ten rażący kontrast miedzy „żyjącą" Wandą a „martwą" Idą coś oznacza?

Zderzenie komunizmu z chrześcijaństwem

Jak wiemy Pawlikowski, o czym sam wspominał, bardzo długo szukał odpowiedniej aktorki, która mogłaby zagrać tę rolę. Żadna z przesłuchiwanych na castingach studentek szkół teatralnych czy młodych aktorek, nie pasowała mu do tej roli. Decydując się ostatecznie na dziewczynę bez aktorskiego doświadczenia nie wydaje się, że zrobił to przypadkowo. Bezbarwność Idy była zamierzona i miała widza drażnić. Tak jak cały film miała być ona naczyniem, w które oglądający wleje różnoraki interpretacyjny płyn. Dlatego wybór drugiej głównej roli w filmie jest ewidentnie reżyserską ostentacją, a nie błędem. Dziwi mnie, że nikt tego nie zauważył.

Reasumując: to pewne, że przedstawiciele europejskiej i amerykańskiej akademii filmowej zauważyli w „Idzie" wiele zalet, które w Polsce przesiąkniętej politycznością i debatą „kto-kogo", nie dostrzeżono. Filmowa forma Pawlikowskiego przesiąknięta wieloznacznymi symbolami, odcedzona z pedagogicznych naznaczeń, zachwyciła. I to zapewne na wielu płaszczyznach. Zachodnich Europejczyków być może zestawieniem indywidualnego dramatu dwóch kobiet, by następnie przejść do zderzenia chrześcijaństwa z komunizmem czy szerzej konserwatyzmu z nowoczesnością. Śmierć komunizmu na pogrzebie Wandy, gdzie sztucznie odgrywa się Międzynarodówkę w zderzeniu z naukami Jezusa wyznawanymi przez Idę, która boryka się z rzeczywistością zbrodni, kary i dorastania, może pociągać. Wprost z tego dylematu mogło też wypłynąć i inne ważne pytanie, na które tym razem być może zwrócili uwagę Amerykanie – czy kończąca film wydawałoby się irracjonalna decyzja Idy o ucieczce z arkadii doczesności do surowej klasztornej transcendencji – to bardziej dezercja od wolności, czy swoisty manifest oswobodzenia po zakosztowaniu zakazanego owocu?

Takie pytanie zbliża ten film nieuchronnie do dawnych pereł polskiego kina jak „Pętla", „Jak być kochaną" czy „Salto". „Psychologiczne skomplikowanie, chęć oddania paradoksalności człowieka, tego że mieszka w nas kilka osób jednocześnie. A poza tym pejzaż, ludzie i obrazy Polski wczesnych lat 60." – tak autor „Lata miłości" mówił o swoim filmie. A przecież ze wszystkich tych cech utkanie było również i dawne, świetne polskie kino. Zanurzone w przeszłości stroniło od publicystki i budowało przestrzeń do rozważań. Reaktywacja tego klimatu, sposobu opowiadania także nostalgii to jest największy sukces Pawlikowskiego. Jestem mu za to bardzo wdzięczny, gdyż politykę w służbie historii mam na co dzień.

Opinie polityczno - społeczne
Marek Kozubal: Rosyjskie drony nad Polską. Co trzeba poprawić?
Opinie polityczno - społeczne
Wiktoria Jędroszkowiak: Po orędziu von der Leyen – trzy błędy Unii, za które płacimy wszyscy
Opinie polityczno - społeczne
Co powiedziała Ursula von der Leyen w orędziu o UE? Zmiana kursu w paru kwestiach
Opinie polityczno - społeczne
Jak Radosław Sikorski przekuwa hejt od zwolenników prezydenta w polityczne złoto
Opinie polityczno - społeczne
Karol Nawrocki odniósł sukces w USA. Ale popełnił jeden poważny błąd
Reklama
Reklama