Kongres PiS w Katowicach. Pośród licznych paneli – takich o gospodarce, sprawach zagranicznych i kulturze – także dyskusja o buncie. O „Anatomii buntu" – jak przeczytaliśmy w programie. To, co stało się podczas wyborów prezydenckich, często diagnozowane jest jako bunt. W tym zgodni są zarówno eksperci z prawej strony, jak i Adam Michnik, którego słowa o gówniarzach przypomniał w czasie panelu socjolog Michał Łuczewski. Ale też kilka dni temu Tomasz Lis, który arogancko mówił w Radiu TOK FM o buncie młodych ludzi sponsorowanych przez rodziców, którzy z nudów zagłosowali na Kukiza.
Ale czy naprawdę mamy do czynienia z buntem? I czy polityczny mainstream potrafi zrozumieć wyborców, zwłaszcza tych nowych – tych między 20. a 30. rokiem życia – którzy swoim głosem doprowadzili do zmiany w Pałacu Prezydenckim.
Uporządkujmy sobie najpierw sytuację. Jak było jeszcze niedawno?
Oczekiwanie opozycji
Od lat podchodzili do okna i patrzyli na ulicę. Każde poruszenie na niej obserwowali z uwagą. Czy już? – pytali się nawzajem. Kilka razy wydawało się, że to już, że ruch jest większy niż zwykle, a rozproszeni ludzie powoli formują zwarte szyki. Zachęcali ich przez megafony. „To już!" – krzyczeli. Potem miało już wszystko ruszyć samo. Po kilku tygodniach jednak wszystko było po staremu i okrzyk „To już!" wydawał się jakiś przebrzmiały, pozbawiony siły, chwilami zabawny.
Tak można przedstawić pokrótce nastroje opozycji w ostatnich ośmiu latach. Diagnoza państwa, które funkcjonuje źle albo nie funkcjonuje w ogóle, oraz poczucie wyższości moralnej – to wszystko miało doprowadzić do zasadniczej zmiany politycznej. Chodziło o bunt. Bunt po 10 kwietnia, bunt rodziców, bunt stadionów, bunt pacjentów, bunt związkowców. Wkurzenie po kolejnych aferach, po taśmach prawdy, po buńczucznych wypowiedziach. Ze smutkiem konstatowano jednak, że żadne z tych zjawisk nie potrafiło doprowadzić do przełomu.
I w tym nastroju oraz poczuciu dotrwaliśmy do roku Pańskiego 2015, kiedy to niespodziewanie wybory prezydenckie wygrał Andrzej Duda, a trzeci wynik uzyskał Paweł Kukiz. Bunt nastąpił, jakiś bunt przynajmniej, skoro pewniak do pałacu, czyli Bronisław Komorowski, musi zmienić adres zamieszkania. Ale ten bunt jest jakiś wyjątkowo cichy, opony nie płoną, ludzie nie wychodzą na ulice i wszystko jest po staremu, jak w „Piosence o końcu świata" Czesława Miłosza.
Co więc tak naprawdę się stało?