Czarnecki: PiS skazany na samodzielność

Nawet koalicja partii Jarosława Kaczyńskiego z ruchem Pawła Kukiza nie gwarantuje stabilnej większości w Sejmie po jesiennych wyborach – pisze europoseł PiS.

Aktualizacja: 25.09.2015 01:23 Publikacja: 23.09.2015 22:02

Czarnecki: PiS skazany na samodzielność

Foto: Fotorzepa, Tomasz Jodłowski

Scenariuszy powyborczych może być kilka. Najbardziej prawdopodobny wydaje się ten, w którym Prawo i Sprawiedliwość samodzielne rządzi. Skądinąd byłby to pierwszy przypadek w najnowszej historii Polski, aby rząd stworzyła jedna formacja polityczna.

Jednak przeciwnicy PiS, nawet jeśli wiedzą, że partia Jarosława Kaczyńskiego zdecydowanie wygra te wybory, cały czas śnią o powtórzeniu wariantu stosowanego parokrotnie u naszych południowych sąsiadów. Chodzi o sytuację, w której partia wygrywająca wybory matematycznie, nie wygrywa ich politycznie, bo nie jest w stanie stworzyć rządu. Tak było w ostatnich kilkunastu latach trzykrotnie na Słowacji i raz w Czechach. W tym pierwszym kraju wybory wygrywała populistyczna partia i raczej sceptyczna wobec Zachodu partia Vladimíra Mečiara, ale przeciwko niej zawiązywano wielkie koalicje, co skutkowało stworzeniem rządu z udziałem ugrupowań, które uzyskały drugi, trzeci, czwarty wynik wyborczy. W Wielkiej Brytanii czy Skandynawii nie byłoby to raczej możliwe. W naszym regionie Europy, jak widać, jak najbardziej.

Do podobnej sytuacji doszło już też w... Polsce. W 2010 roku Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory do sejmiku na Podkarpaciu, ale władze województwa podkarpackiego zostały wykreowane przez zupełnie nieegzotyczną koalicję PO-SLD-PSL.

Przypominam to z obowiązku – bardziej jako historyk niż polityk. Taki wariant bowiem jest w obecnej sytuacji Polski bardzo mało prawdopodobny. Powiedzmy wprost: byłby on, przy założeniu, że drużyna prezesa Kaczyńskiego nie osiągnie 230 mandatów w Sejmie RP, bardziej realistyczny, gdyby innym wynikiem zakończyły się wybory prezydenckie AD 2015.

Warto w tym kontekście przytoczyć dość zaskakującą wypowiedź ówczesnego prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, który na początku 2014 roku, zapewne pod wpływem szybujących sondaży PiS i sondażowej zapaści Platformy Obywatelskiej (jeszcze przed agresją Rosji na Krym, która okazała się sondażową "windą w górę" dla Donalda Tuska) powiedział, iż wcale nie jest oczywiste, że powierzy misję tworzenia rządu przedstawicielowi zwycięskiego ugrupowania... To stwierdzenie głowy państwa odczytano jednoznacznie jako z jednej strony strach przed „powrotem PiSz drugiej zaś – jako próbę zabrania nadziei opozycji i jej sympatykom, że taki powrót będzie w ogóle możliwy.

Uchodźcy jak Ukraina

Niedługo potem zresztą obóz władzy zrezygnował z tej retoryki: koalicja PO-PSL dostała niespodziewanie trampolinę wyborczą w postaci sytuacji na Ukrainie. Sporo Polaków myślało, ze choć Platforma i ludowcy rządzą źle i generują afery, to jednak lepiej w czasie zewnętrznej zawieruchy skupić się wokół władzy. To legło u podstaw minimalnego, wymęczonego zwycięstwa partii Tuska w wyborach europejskich w ostatnią niedzielę maja 2014 roku.

Nie minęło 1,5 roku i oto znowu okoliczności zewnętrzne mogą, zdaniem wielu politologów i socjologów mieć wpływ na wyniki wyborcze w Polsce. Znowu „U" ? tyle, że tym razem „Uchodźcy", a nie „Ukraina" mogą przesądzić o wyborczych decyzjach Polaków. Niespójna, rozjechana, „od ściany do ściany" polityka Ewy Kopacz i jej partii w kwestii polityki migracyjnej państwa polskiego jest z coraz większym sceptycyzmem przyjmowana przez elektorat tego ugrupowania: według cytowanych przez portal onet.pl danych ... 64 proc. wyborców Platformy jest przeciwnych przyjmowaniu imigrantów spoza naszego regionu Europy (gdy chodzi o imigrację z naszego obszaru kulturowego jest to „pół na pół"). Ta chwiejność, brak decyzyjności ludzi PO uprawniające do skojarzeń z dawnym określeniem Romana Giertycha o Platformie Obywatelskiej, iż jest to „ciamciaramcia", może przesądzić już nie tyle o spodziewanej porażce „partii władzy", ale wręcz wyborczej klęsce.

Skoro jednak przypomniałem wypowiedź prezydenta Bronisława Komorowskiego sprzed kilkunastu miesięcy, to po to, aby pokazać, jak bardzo w ostatnim czasie zmieniła się sytuacja. Obóz rządowy nie ma już w „swoich szeregach" przyjaznego prezydenta, który może pomóc ponownie poustawiać rządowe klocki. We własnym dobrze pojętym interesie nowy prezydent RP będzie chciał, aby rządy w Polsce objęła jego macierzysta formacja polityczna. To w wydatny sposób zwiększy jego szansę na reelekcję w 2020 roku.

Zakładając, że to oczywistość, można przyjąć, iż prezydent Andrzej Duda na 100 procent nie będzie patronem akcji, której celem byłoby stworzenie rządu „anty-PiS". Wręcz przeciwnie: zrobi bardzo wiele, aby w ramach porządku konstytucyjnego, zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, powstał rząd Prawa i Sprawiedliwości. Takie realne wsparcie polityczne, na bazie konstytucji RP może być dla PiS bardzo przydatne. Ale nie musi. Może się okazać, że „państwotwórcza" pomoc głowy państwa przy powoływaniu rządu nie będzie w ogóle potrzebna.

Żeby lokator dawnego Pałacu Namiestnikowskiego nie był w tej grze niezbędny ? wystarczy, że centroprawicowa opozycja wygra wybory tak wyraźnie, że będzie mogła stworzyć nowy rząd bez oglądania się na potencjalnego koalicjanta lub nie zastanawiając się, kogo można „wyrwać" z innych ugrupowań, aby utworzyć stabilny, większościowy rząd. To jest możliwe, to jest prawdopodobne, a nawet bardzo prawdopodobne, ale jednak nie do końca oczywiste. Przynajmniej na razie.

Zmiana systemowa

Gdyby jednak doszło do, według mnie, mało prawdopodobnego wariantu, w którym ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego wygrywa wybory tylko matematycznie a nie politycznie i do Sejmu nie wchodzi formacja Pawła Kukiza (co już jest dużo bardziej prawdopodobne) przez co powstałyby warunki do eksperymentu w postaci koalicji „reszta świata przeciw PiS" ? to taka konstrukcja polityczna byłaby nie tylko wewnętrznie niespójna i chybotliwa, ale też bardzo nietrwała.

Nie wierzę w jej funkcjonowanie przez całą kadencję, nawet jeśli taki dziwoląg by powstał. Łatwiej, choć też trudno byłoby przetrwać całą kadencję rządowi mniejszościowemu tworzonemu przez Beatę Szydło. Polska nie jest Skandynawią, gdzie - choćby w Danii – rządy mniejszościowe są naturalną częścią systemu politycznego . W Polsce to jednak egzotyka, a jeśli już się zdarza, to trwa krótko – gdy się rodzi już pachnie polityczną śmiercią.

Nie za bardzo też wierzę w koalicyjny rząd PiS i, nazwijmy to, ruchu skupionego wokół Pawła Kukiza. Osobiście uważam ten wariant za równie ryzykowny, co rząd mniejszościowy. O ile mógłbym ulec pokusie niewielkiego wszak hazardu, obstawiając pełną kadencję większościowego rządu PiS, o tyle nie miałbym żadnej pewności, gdyby kazano mi obstawić jako pewnik pełne czterolecie koalicji „PiS plus Kukiz".

Sondaże są różne. Wiele w nich – coraz więcej – pokazuje wyniki, które dają większość bezwzględną i pewną władzę PiS. Niektóre jednak sugerują powyborczy pat lub przynajmniej chaos. Nie ekscytując się nimi, byłbym skłonny założyć się, że ten pierwszy wariant, nawet z przewagą tylko kilku czy kilkunastu mandatów nad opozycją jest bardziej realny niż wolna amerykanka, będąca efektem takiego rozkładu głosów w wyborach, przy którym bardzo trudno byłoby szybko utworzyć rząd koalicyjny.

Na mojego „nosa" i wyczucie społeczne, ludzie chcą zmiany i kibicują przede wszystkim powrotowi PiS do władzy. Hasło „zmiany" dało wiktorię Andrzejowi Dudzie. Optymistyczne hasło obecnej kampanii wyborczej PiS „Damy radę" jest złamaniem monopolu PO na optymizm Polaków i ich wiarę w lepszą przyszłość. Przez lata bowiem media i elity pozycjonowały Platformę jako partię "przyszłości", a PiS jako partię „przeszłości, rozrachunków i rozliczeń". Na naszych oczach ten stereotyp odchodzi do lamusa historii.

Jesień Anno Domini 2015 może być początkiem nowej ery, nie tylko w sensie politycznym, ale systemowym: rządy jednej partii politycznej to w najnowszej Polsce była "bajka o żelaznym wilku". Tymczasem okazuje się, że jest to bardziej prawdopodobne niż wydawało się nawet w triumfalnych godzinach bezpośrednio zaraz po zwycięstwie Andrzeja Dudy 25 maja 2015 roku.

Scenariuszy powyborczych może być kilka. Najbardziej prawdopodobny wydaje się ten, w którym Prawo i Sprawiedliwość samodzielne rządzi. Skądinąd byłby to pierwszy przypadek w najnowszej historii Polski, aby rząd stworzyła jedna formacja polityczna.

Jednak przeciwnicy PiS, nawet jeśli wiedzą, że partia Jarosława Kaczyńskiego zdecydowanie wygra te wybory, cały czas śnią o powtórzeniu wariantu stosowanego parokrotnie u naszych południowych sąsiadów. Chodzi o sytuację, w której partia wygrywająca wybory matematycznie, nie wygrywa ich politycznie, bo nie jest w stanie stworzyć rządu. Tak było w ostatnich kilkunastu latach trzykrotnie na Słowacji i raz w Czechach. W tym pierwszym kraju wybory wygrywała populistyczna partia i raczej sceptyczna wobec Zachodu partia Vladimíra Mečiara, ale przeciwko niej zawiązywano wielkie koalicje, co skutkowało stworzeniem rządu z udziałem ugrupowań, które uzyskały drugi, trzeci, czwarty wynik wyborczy. W Wielkiej Brytanii czy Skandynawii nie byłoby to raczej możliwe. W naszym regionie Europy, jak widać, jak najbardziej.

Pozostało 87% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?