Po przeczytaniu tekstu Marcina Kąckiego w internetowym wydaniu „Gazety Wyborczej” – jak wiele kobiet – poczułam niesmak i z automatu pomyślałam z troską o skrzywdzonych dziewczynach. Perspektywa mężczyzny snującego opowieść o swoich traumatycznych przeżyciach, o alkoholu i kobietach „źle kochanych” (tak naprawdę to po prostu rażąco źle potraktowanych, a nie źle kochanych) w ogóle mnie nie poruszyła. Za to poruszyło mnie to, że wielu dziennikarzy zaczęło pisać w mediach społecznościowych o tym, jak świetnie jest napisany tekst Kąckiego. Jakim dobrym warsztatem się on posługuje. To mnie zniesmaczyło i poruszyło do szpiku, bowiem krzywda opakowana w ładne słowa, opisy sytuacji i emocji, niczym z prozy Marka Hłaski, w żaden sposób nie mogą usprawiedliwiać zadanych krzywd. Jeśli coś śmierdzącego owiniemy w różowy papier, niestety nie przestanie śmierdzieć. Forma nie ma tu żadnego znaczenia.