Kobieta o „porcelanowej” twarzy, bardzo jasnej cerze, pomimo sędziwego wieku utrzymuje świetną kondycję i wygląd. Schludnie ubrana, z zadbaną fryzurą, „wyprasowana”, jak spod igły. Porządkuje miejsce pochówku, układa świeże kwiaty i zapala kadzidła. Przyjechała, aby odwiedzić mogiłę swoich przodków i pomodlić się za ich dusze.
Pani Kazuko nie ma wątpliwości, że zagarnięte przez Rosjan po II wojnie światowej cztery japońskie wyspy tzw. Terytoriów Północnych powinny wrócić do macierzy. „Ich odzyskanie to kwestia naszej dumy narodowej” – wyznaje. Rząd Nipponu z determinacją podejmował starania, aby przełamać trwający ponad 70 lat impas. W zamian za uregulowanie konfliktu terytorialnego oferował Rosji godne uwagi korzyści ekonomiczne. Pojawiały się nawet szanse na zakończenie negocjacji, jednak przeciąganie liny się skończyło. Kreml nie odda Wysp Kurylskich, rosyjskie społeczeństwo i elity odebrałyby to jako infamię.
W parlamencie rosyjskim mają podobne zdanie. W międzyczasie Moskwa rozmieściła na archipelagu baterie pocisków balistycznych wycelowanych w stronę Japonii. W 2021 r. zwiększyła też aktywność swoich sił zbrojnych, o czym świadczą najbardziej masowe w tym rejonie manewry wojskowe w historii kraju. Rząd zaplanował pobudzić tamże inwestycje, a premier Michaił Miszustin zadeklarował chęć przekształcenia wysp w raj podatkowy. Analitycy nie mają wątpliwości, że Rosja postanowiła raz na zawsze zamknąć nabrzmiały konflikt.
Tyle ziemi co Mazury
W pokoju gościnnym, gdzie się zatrzymałem, wisi wycięta z tygodnika „Ogoniok” mapa Kuryli, skrajnego odprysku rosyjskiej dzierżawy odległej od Moskwy 12 tys. km. To kilkadziesiąt wysp wulkanicznych rozciągających się od Kamczatki po Kraj Kwitnącej Wiśni, łukiem długości 1200 km. Zajmują powierzchnię około 10 tys. km2 (w tym część południowa), czyli tyle co Mazury. To zamieszkałe przez 10 tys. ludzi sporne wyspy Iturup, Kunaszyr, Szykotan oraz dziesięć wysepek z grupy Habomai.
Kurylsk, centrum administracyjne wyspy Iturup, obwołanej klejnotem archipelagu, robi pozytywne wrażenie. Pamiętam, że 30 lat temu szokował realiami rosyjskiej prowincji – zardzewiałymi, porzuconymi w podwórzach autami, rozpadającymi się drewnianymi chałupami, których nikt nie burzył, czy wyboistymi gruntowymi drogami. Jedynym śladem cywilizacji były wyrzucone przez fale butelki coca-coli lub japońskie reklamówki z kolorowym nadrukiem. Zdemoralizowani ludzie czuli się opuszczeni przez Moskwę. Co niektórzy, nie widząc gwarancji na lepszą przyszłość, opowiadali się za oddaniem wysp. Ekspedientka Valentina chętnie przyjęłaby zapomogę finansową Japończyków, która pozwoliłaby jej urządzić się na kontynencie.