Władimir Putin nie tak wyobrażał sobie pierwsze dwa tygodnie inwazji na Ukrainę. Poza Chersoniem Rosjanie nie zdobyli żadnego z głównych miast kraju. Według ostrożnych szacunków Pentagonu stracili przynajmniej 3 tys. żołnierzy. Wciąż nie kontrolują w pełni ukraińskiej przestrzeni powietrznej oraz nie zdołali rozbić systemu dowodzenia i łączności ukraińskiej armii. Prezydent Zełenski zamiast, jak zakładał Kreml, uciec na Zachód, zaimponował odwagą, stając się natchnieniem nie tylko dla Ukraińców, ale i całego wolnego świata.
Wszystko to spowodowało, że poruszona sumieniem Ameryka i Europa nałożyły na Rosję niespodziewanie surowe sankcje. Znaczący okazał się zwrot polityki zagranicznej Niemiec. Ale na Kremlu nikt nie spodziewał się też, że tak wiele koncernów, ryzykując utratę miliardów, wycofa się z Rosji. Bank Morgan Stanley spodziewa się, że najdalej w kwietniu Moskwa ogłosi bankructwo.
Czytaj więcej
Minęło 14 dni zajadłej obrony kraju, napadniętego przez najsilniejszą armię Europy.
W czwartek w Antalyi mają spotkać się szefowie dyplomacji Ukrainy i Rosji – Dmytro Kułeba i Siergiej Ławrow. To najpoważniejsza szansa na pokój albo chociaż trwalsze zawieszenie broni od wybuchu konfliktu. Stawką jest życie tysięcy osób. Ukraińcy przystępują do rokowań z silniejszej pozycji, niż można się tego było spodziewać.
Putin przestał być nietykalny: nie może już wykluczyć, że dramatycznie pogarszająca się kondycja gospodarcza Rosji oraz coraz większa liczba ofiar w końcu zagrożą jego władzy. Być może więc zdecyduje się na złagodzenie swoich żądań. Z przecieków w Moskwie i Kijowie można wywnioskować, że kompromis mógłby polegać na uznaniu przez Ukrainę rosyjskiej aneksji Krymu oraz niezależności tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej. Mowa także o neutralności Ukrainy. To niewątpliwie bolesne warunki, tym bardziej jeśli Kreml domaga się ich spełnienia pod groźbą brutalnego użycia siły.