Co ja wypisuję? Tak jak Jacek Kurski wychowałem się w Gdańsku jako tzw. element napływowy. Dlatego obaj poznaliśmy siedzących tam od wieków Kaszubów i ich straszny los ludzi polsko-niemieckiego pogranicza, podobny do losu Ślązaków, Wielkopolan czy Mazurów. Z jednej strony przymusowa germanizacja, z drugiej głupota równie nieszczęsnych powojennych wygnańców z Kresów, którzy mieli kaleczących język, a nieraz i luterskich autochtonów za zakamuflowanych szkopów. Tak było, chociaż dziś nie wypada tego przypominać, bo „wstajemy z kolan" z ryngrafem Żołnierzy Wyklętych na piersiach i niewinnością w sercu. To przecież nie warszawiak czy krakowianin bez pojęcia o tej ciemnej karcie historii, ale świadomy gdańszczanin wymachiwał „dziadkiem z Wehrmachtu", przechylając wyborczą szalę na rzecz swojej partii.