To wielka rzecz, że minister Gowin podjął się reformowania nauki. Wielka i ważna, bo nauka potrzebuje zreformowania. Ale jego projekt – znakomity przede wszystkim w tym, że w ogóle został podjęty – nie może przejść do realizacji w formie, która ministrowi wydaje się ostateczną i którą chce on po przegłosowaniu przez Sejm skierować jeszcze w tym roku do realizacji.
Zadaniem większości sejmowej będzie teraz poprawienie tego projektu i usunięcie z niego błędnych rozwiązań. Sejm odegra tu wielką rolę, bo przecież sejmową komisję stać na zaangażowanie do konsultacji naukowców bardziej kompetentnych niż tych kilka osób wynajętych przez ministra w drodze konkursu. Nawet jeśli projekt zostanie znacznie zmieniony, to zasługa ministra Gowina pozostanie jednak niezaprzeczalna.
Trzeba jednak powiedzieć, że minister spotkał się nie tyle z „bardzo dobrym przyjęciem" jego projektu, lecz raczej z pozorami dobrego przyjęcia. Jak wynika z jego wypowiedzi, nie zdaje sobie sprawy z tego, że projekt ten jest przez środowiska naukowe bardzo źle oceniany. Przecież w wielu publicznych wypowiedziach wytknięto mu wiele błędów i wątpliwych rozwiązań. Trzeba jasno powiedzieć, że minister spotykał się z oportunistami, których przecież niemało w środowisku ludzi inteligentnych. A ponadto wygląda na to, że projekt opracowali – niestety – prawnicy, którzy funkcjonowania nauki nie rozumieją.
Błędnie uznano, że można przepisami prawa „uruchomić" polską naukę i sprawić, że wreszcie będziemy mieli noblistów. Funkcjonowanie nauki na świecie tam, gdzie osiąga ona sukcesy, nie odbywa się poprzez przenoszenie do niej wzorców korporacyjnych
W pogoni za efektywnością
Projekt reformy nauki jest konsekwencją faktu, że minister chce przenieść na wszystkie uczelnie swe doświadczenie wyniesione z zarządzania małą prywatną uczelnią, Wyższą Szkołą Europejską im. Józefa Tischnera w Krakowie. Doświadczenie to nie jest jednak adekwatne w kontekście dużych uczelni. Ponadto widoczne jest w projekcie ideologiczne podejście „wolnorynkowca", a tymczasem urynkawianie na siłę poprzez tworzenie „namiastek rynku" tam, gdzie nie może i nie powinien on być mechanizmem regulacyjnym, jest jednym z podstawowych błędów transformacji. Konsekwencją takiego podejścia jest ocenianie uczonych za ilość publikacji, liczbę cytowań, stosowanie kategoryzacji opartych na sztucznych biurokratycznych kryteriach.