Przejście do opozycji to nie tylko porażka, ale i szansa – partia odrzucona przez większość wyborców zyskuje czas na dokonanie zmian, które pozwolą jej powrócić do władzy w kolejnych wyborach. Nie wydaje się jednak, aby prezes Prawa i Sprawiedliwości tak na to patrzył. Trudno zresztą w tej kwestii orzec coś pewnego – po raz pierwszy od dawna Jarosław Kaczyński wydaje się zagubiony. Najwyraźniej nie liczył się z utratą władzy, w każdym razie nie wskutek tak masowej mobilizacji niechętnego mu elektoratu, i teraz brak mu nie tylko pomysłu, jak elektorat ten odzyskać, ale nawet przekonania, czy powinien się o to starać.
Fakty są oczywiste: budowanie wizerunku PiS jako partii zwykłych ludzi w opozycji do PO jako partii elit, choć jeszcze dwa tygodnie przed wyborami wydawało się sposobem na zwycięstwo, zawiodło. Stało się tak, ponieważ frekwencja w Warszawie i innych wielkich miastach była rekordowo wysoka, a na prowincji słaba. Kluczowe okazały się więc te akurat grupy, o których sympatię PiS nawet nie próbowało walczyć – po raz pierwszy od 18 lat miasto przegłosowało wieś, a młodzi – starych.
Wnioski na przyszłość można z tego wysnuć dwa. Pierwszy, czekać na odwrócenie tendencji, to znaczy na powrót do wyborczej dominacji prowincji nad stolicą i starych nad młodymi. PiS może liczyć na to, że rządy PO z jednej strony rozczarują wielkomiejską młodzież uwiedzioną wizją cudu gospodarczego i „drugiej Irlandii”, z drugiej zaś wzmogą poczucie zagrożenia w elektoracie emeryckim oraz małomiasteczkowym i następnym razem to wściekłe babcie będą chować wnuczkom dowody, a ci zamiast na wybory pójdą na piwo.
Wniosek drugi, sprzeczny z pierwszym – walczyć o odzyskanie elektoratu inteligenckiego, wielkomiejskiego i młodego. Wykorzystać czas pozostawania w opozycji na stworzenie nowego wizerunku partii, sformułowanie nowego programu i opracowanie nowej socjotechniki. Do takiego działania popycha PiS logika sceny politycznej.
O przegranej w znacznym stopniu zadecydowało wizerunkowe przesunięcie partii od centrum ku prawemu skrzydłu. Priorytetem ostatnich dwóch lat było dla Kaczyńskiego zlikwidowanie radykalnej konkurencji i przejęcie jej elektoratu – nie mogło to nie powiększyć elektoratu negatywnego i nie odepchnąć od PiS wyborców umiarkowanych. Skoro jednak „przystawki” zostały zjedzone, PiS nie ma żadnych powodów, aby dalej tkwić przy prawej ścianie. W wyborach, w których liczyć się będą tylko cztery ugrupowania obecne w Sejmie (a obowiązujące ustawodawstwo o partiach politycznych załatwia tę sprawę ponad wszelką wątpliwość), słuchacze Radia Maryja i radykalni antykomuniści i tak nie będą głosować na kogoś innego niż Kaczyński.