Kolejna wielka afera na łamach „Dziennika”. Otóż dziennikarze tego pisma wykryli złowieszczą intrygę Lecha Kaczyńskiego. Twierdzą, że polski prezydent, aby uniknąć spotkania z Nicolasem Sarkozym, postanowił uciec do Japonii. Szef państwa polskiego ponoć nie chce, aby głowa państwa francuskiego przekonywała go do ratyfikacji traktatu lizbońskiego.
Skutki owej domniemanej ucieczki mają być – wedle „Dziennika” – straszliwe. Czytamy, że „opóźnienie (spotkania z Sarkozym) trąci dyplomatycznym skandalem”, a „zwłoka to protokolarny skandal”.Problem z „Dziennikiem” jest chyba podobny jak z Radiem Erewań. Rzeczywiście historia o Kaczyńskim i Sarkozym ociera się o skandal protokolarny. Tyle tylko, że w inny sposób niż się „Dziennikowi” wydawało. Otóż zgodnie z dyplomatycznymi standardami oficjalna wizyta obcej głowy państwa jest – po nieformalnych uzgodnieniach – wyznaczana w zaproszeniu wysłanym przez gospodarza.
Jeśli Sarkozy publicznie ogłasza, że zamierza przyjechać do Polski 6 grudnia na spotkanie z Kaczyńskim (bo i tak będzie wtedy w Polsce), zanim cokolwiek uzgodniono i zanim jeszcze został do polskiego prezydenta zaproszony, to przekracza dyplomatyczne obyczaje. Tym bardziej jeżeli stronę francuską informowano, że w tym samym czasie Lech Kaczyński ma odwiedzać Azję i być gościem japońskiego cesarza.
Niestety, nie da się także potwierdzić tezy „Dziennika”, że Kaczyński ucieka do Japonii, bo obraził się na Sarkozy’ego. Przygotowanie odwiedzin u cesarza Akihito rozpoczęto już dwa lata temu.
Gdy Nicolas Sarkozy usłyszał, że Lech Kaczyński ma być nieobecny w Polsce 6 grudnia, odpowiedział pogodnie, że za to będzie tam Dalajlama. Cóż, niech w takim razie przekonuje Dalajlamę do ratyfikacji traktatu lizbońskiego.