Oczywiście. Wystarczy porównać Hongkong (gdzie obowiązuje podatek liniowy – red.) i Stany Zjednoczone. Hongkong rozwija się dużo szybciej. A jeśli porównamy Amerykę z Francją, gdzie obciążenia podatkowe są dużo wyższe, to Ameryka radzi sobie lepiej. Oczywiście jest mnóstwo różnych czynników, które wpływają na wzrost gospodarczy, ale wiele badań naukowych pokazuje, że wysokie podatki i duża skala wydatków państwowych pogarszają ekonomiczne wyniki kraju. Podnosząc podatki, podwyższa się cenę bycia produktywnym.
Spójrzmy na Europę Wschodnią. Węgry, które mają wysokie podatki i rozbudowany aparat państwowy, radzą sobie fatalnie. A Słowacja z niskim podatkiem liniowym i rządem, który nie ingeruje za bardzo w gospodarkę, jakoś prosperuje. Oczywiście Polska radzi sobie o wiele lepiej niż Węgry, ale wciąż nie wprowadziliście niektórych reform, które pomogłyby wam zwiększyć wzrost gospodarczy. Na przykład podatku liniowego.
[b]Rząd Donalda Tuska obiecywał, że to zrobi, ale teraz zastanawia się raczej nad podnoszeniem podatków. Jeśli podatek liniowy jest taki dobry, jak pan mówi, to dlaczego tylu polityków na świecie jest zwolennikami podatku progresywnego?[/b]
To proste. Politycy chcą jak najbardziej rozbudowanego rządu i wysokich podatków, bo zabierając pieniądze tym, którzy je zarobili, i rozdając ludziom, którzy na nie nie zasługują, mogą kupować poparcie w wyborach. Wielki aparat państwowy, który ingeruje w różne dziedziny życia, w oczywisty sposób ułatwia też korupcję. Politycy są wyjątkowo kreatywni, jeśli chodzi o sposoby na wykradanie pieniędzy ludziom. Na przykład Obama chce zwiększyć podatek od wynagrodzeń, podatek od zysków kapitałowych, podatek od firm, chce się pozbyć wielu ulg. Ludzie z jego ekipy zastanawiają się nawet nad wprowadzeniem podatku od picia coca-coli czy podatku od bycia otyłym. Obama – tak jak wcześniej George W. Bush – wciąż powiększa swoją administrację. Oczywiście wiele rzeczy można sfinansować pożyczkami rządowymi, ale gdy wydatki rządu wciąż rosną i rosną, to politycy dochodzą do punktu, kiedy muszą powiedzieć: nadszedł czas, by okraść ludzi z dodatkowych pieniędzy.
Najgorszym pomysłem jest podwyższanie podatków osobistych i podatków dla najbogatszych – inwestorów i przedsiębiorców, którzy tworzą wiele miejsc pracy.
Jest zresztą mnóstwo dowodów na to, że podnoszenie podatków, a zwłaszcza podatków dla najlepiej zarabiających, sprawia, że wiele osób decyduje się na przejście do szarej strefy. Jeżeli więc premier Gordon Brown ostatecznie zdecyduje się na podwyższenie podatku z 40 do 50 procent, to wcale nie będę zaskoczony, jeżeli do brytyjskiej kasy wpłynie mniej pieniędzy niż dotychczas. A nawet jeśli wpływy z podatków nieco wzrosną, to będą o wiele niższe, niż zakładają to politycy.