Oznacza to, że znaczną większość tematów, postaci i zdarzeń, także tych najistotniejszych dla narodowej i obywatelskiej tożsamości, młodzi Polacy będą poznawali po raz ostatni w szkole daleko przed progiem dorosłości: w wieku 13, 14 czy 15 lat. O historii starożytnej usłyszą być może po raz ostatni jako trzynastolatki. O Piłsudskim, powstaniu warszawskim, instalowaniu w Polsce komunizmu – w wieku lat 16 (a w przyszłości jeszcze wcześniej, przypomnę raz jeszcze o planowanym przesunięciu granicy wieku o rok).
Ja to postrzegam jako groźną abdykację, jako radykalne ograniczenie funkcji edukacyjnej, a w gruncie rzeczy i wychowawczej, szkoły. Nie dlatego (nie tylko dlatego?), że sam kończyłem historię. Tak jak Pan Prezydent czy Pan Premier. Przede wszystkim dlatego, że jestem Polakiem i obywatelem – swojego państwa, Europy, świata. Jeśli obecna szkoła nie radzi sobie z przekazywaniem słuchaczom podstaw ogólnej wiedzy humanistycznej, odpowiedzią powinno być jej doskonalenie, a nie redukowanie godzin nauczania i obniżanie wymagań. Mam też nieodparte wrażenie, że tak rewolucyjne zmiany zostały przyjęte bez fundamentalnej debaty. Minister Hall jest energiczna, chce się jej coś robić, z pewnego punktu widzenia to jeden z najbardziej aktywnych ministrów tej ekipy. Ale w tej konkretnej sprawie działa w społecznej próżni, biorąc niedoinformowanie i bierność opinii publicznej za przyzwolenie. Dyskusja odbywała się do tej pory jedynie w gronie specjalistów od szkolnictwa, tak zwanych edukatorów. Nawet wielu nauczycieli skarżyło się, że konsultacje zarządzone przez resort edukacji były pospieszne i pozorne.
Tymczasem to jest zmiana stricte polityczna, dotycząca tak naprawdę każdego Polaka. Pytanie o rolę historii w nauczaniu nie jest pytaniem eksperckim czy technicznym. A jednak wciąż można odnieść wrażenie, że politycy albo o tych fundamentalnych zmianach niewiele wiedzą, albo je bagatelizują.
[srodtytul]Jeszcze nie jest za późno [/srodtytul]
Przed rokiem grupa szacownych naukowców: polonistów, historyków i badaczy kultury, prosiła ministerstwo, aby raz jeszcze przemyślało przynajmniej ten jeden element reformy. Byli wśród nich ludzie różnych przekonań – od Andrzeja Nowaka po Andrzeja Paczkowskiego. Postulowali oni powrót do status quo, ale gdyby to było niemożliwe, przynajmniej przyjrzenie się owemu nowemu blokowi humanistycznemu obecnemu w klasie drugiej i trzeciej. Pod takim kątem, czy nie da się go nasycić w możliwie jak największym stopniu tym co wspólne i najważniejsze.
Zostali grzecznie wysłuchani, ale skończyło się na ogólnych obietnicach. Sprawa ucichła. W tej sytuacji na początku nowego roku szkolnego proszę Pana Prezydenta, aby wykorzystał swój wpływ na rząd i partię rządzącą dla zainicjowania takiej dyskusji. Nie jest jeszcze za późno – nowy cykl nauczania nie wyszedł poza drugą klasę gimnazjum. Lepiej wycofać się zawczasu z błędnej decyzji, niż brnąć w nią w imię podtrzymywania prestiżu twórców reformy. Pan Prezydent może się okazać właściwą osobą, aby postawić pytanie o sens takiej zmiany.