Dla Romana Kuźniara, doradcy ds. zagranicznych Bronisława Komorowskiego, niedawna podróż głowy państwa do Stanów Zjednoczonych była "najbardziej udaną wizytą prezydenta w USA w ostatniej dekadzie" ([link=http://www.rp.pl/artykul/9157,577807_Kuzniar--Nie-domagalismy-sie-prezentow.html" "target=_blank]"Nie domagaliśmy się prezentów"[/link], "Rz", 13.12.2010). Komorowski miał się bowiem kierować "realizmem, a nie chciejstwem, oraz stawiał na pierwszym miejscu polskie interesy".
[srodtytul]Żenujący temat wiz [/srodtytul]
Trudno było oczekiwać innej oceny tej wizyty od człowieka, który, jak mniemam, sam do niej prezydenta RP przygotowywał. Zaskakuje jednak ton, z jakim ważny urzędnik państwowy traktuje poprzedników swojego obecnego szefa: "Prezydenci Kwaśniewski i Kaczyński podczas podróży do Stanów Zjednoczonych zajmowali się głównie nakłanianiem Amerykanów do zniesienia obowiązku wizowego. Robili to w sposób, który nie tylko nie przynosił efektów, ale budził niekiedy zażenowanie".
Jest to krytyka o tyle dziwna, iż sam Barack Obama podczas konferencji prasowej przypomniał, iż prezydent Komorowski "poruszył kwestię wiz bardzo stanowczo" ("… raised this issue robustly"). A Komorowski natychmiast wyraził mu za to wdzięczność: "Miło mi, że prezydent Obama potwierdził, iż rozmowa na ten temat była".
Nie bardzo rozumiem, na czym miał polegać "żenujący" charakter rozmów prowadzonych przez poprzednich prezydentów. Ja z historii polsko-amerykańskich negocjacji na temat wiz przypominam sobie tylko jedną żenującą sytuację: w marcu 2008 r., tuż przed swoją wyprawą do USA, premier Donald Tusk zapowiedział, iż nie poruszy tego problemu w trakcie spotkania z George'em W. Bushem. Jak bardzo musiał być skonfundowany, gdy Bush na konferencji prasowej wypalił, że rozmawiał z Tuskiem… o wizach.