Magierowski: Czy USA miały prawo zabić Osamę bin Ladena

Amerykanie zabili dowódcę wrogiej armii w ramach operacji wojskowej i zgodnie z prawem międzynarodowym – pisze publicysta "Rzeczpospolitej"

Publikacja: 05.05.2011 19:50

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

"Jeśli Hitler wpadnie w nasze ręce, powinniśmy go wysłać na tamten świat. Ten człowiek to krynica wszelkiego Zła. Narzędzie? Krzesło elektryczne, takie jak dla gangsterów, najlepiej wypożyczone z Ameryki".

Winston Churchill, premier Wielkiej Brytanii, podczas posiedzenia rządu Jego Królewskiej Mości w grudniu 1942 roku

W środę dziennikarka prowadząca poranny program niemieckiej telewizji ZDF oraz korespondentka stacji w Waszyngtonie toczyły ożywioną dyskusję na temat śmierci Osamy bin Ladena. Nie interesowały ich jednak szczegóły operacji "Geronimo" ani jej konsekwencje dla wojny ze światowym terroryzmem, ani przyszłość al Kaidy. Były wyraźnie zbulwersowane jedną informacją: jak się okazało, podczas akcji w Abbottabad Osama nie był uzbrojony. Ergo: zasadne staje się pytanie, czy amerykańscy żołnierze mieli prawo go zabić "ot tak" – jak stwierdziła jedna z pań.

Można się było spodziewać, iż po początkowej ekscytacji i euforii zaczną się pojawiać wątpliwości. Amerykanie mogli przecież schwytać Osamę i wytoczyć mu proces, jak przystało na cywilizowany kraj, tymczasem Barack Obama, skądinąd laureat Pokojowej Nagrody Nobla, wydał rozkaz fizycznej likwidacji przywódcy al Kaidy. Zamiast postępować zgodnie z regułami prawa międzynarodowego, Ameryka dokonała samosądu, pospiesznie wykonując na Osamie wyrok śmierci – argumentują obrońcy praw człowieka i niektórzy publicyści.

Antychryst czy generał

Znany australijski prawnik Geoffrey Robertson (bronił m.in. Juliana Assange'a, założyciela WikiLeaks, w jego procesie ekstradycyjnym) twierdzi, iż zabicie szefa al Kaidy stało w sprzeczności z zasadami państwa prawa: "W celu sprawiedliwego osądzenia Osamy bin Ladena Rada Bezpieczeństwa ONZ mogłaby utworzyć osobny trybunał w Hadze, w którym zasiadaliby także sędziowie wyznający islam. Tylko w ten sposób można by pozbawić tego człowieka aury męczennika, pokazać jego prawdziwą twarz wszystkim zwolennikom dżihadu".

Gary Younge, komentator brytyjskiego "Guardiana", jest bardziej dosadny: "Według prezydenta Obamy sprawiedliwości stało się zadość. To czysta perwersja. O jakiej sprawiedliwości tutaj mówimy? Przecież to była bezprawna egzekucja. Jeśli pakujesz dwie kulki w głowę człowieka, nie orzekasz o jego winie lub niewinności. Orzekasz o jego śmierci. To była zaplanowana na zimno zemsta".

Wreszcie Frank Schirrmacher, jeden z najważniejszych publicystów niemieckich, pisze we "Frankfurter Allgemeine Zeitung": "Ta cała demonologia, w której używamy słów "Arcy- wróg", "Diabeł", "Potwór", zmusza nas do tego, byśmy uznali zabicie owego "Diabła" za jedyne moralne rozwiązanie. Pojawia się jednak kłopotliwy efekt uboczny: kryminaliści urastają w naszych oczach do roli upadłych aniołów, antychrystów walczących samotnie przeciw całemu światu. Czyż nie o to właśnie im chodzi?".

Powyższe tezy warte są dogłębnej analizy, jednak uderza w nich jedno: ich autorzy uciekają od fundamentalnego rozróżnienia między działaniem w ramach konfliktu zbrojnego a ściganiem, jak sugeruje Schirrmacher, zwykłych kryminalistów.

Gdyby w istocie chodziło jedynie o ujęcie groźnego przestępcy (wyjątkowego, jeśli chodzi o liczbę jego ofiar), należałoby oczekiwać od wymiaru sprawiedliwości przestrzegania wszystkich wymaganych procedur, ale nie procedur wojennych. Policjant, który z premedytacją zabiłby nieuzbrojonego złodzieja w sklepie jubilerskim, nie tylko zostałby napiętnowany przez media, lecz nawet stanąłby przed sądem.

Osama bin Laden nie był jednak nigdy ścigany jako "wyjątkowo groźny przestępca", lecz jako przywódca paramilitarnej globalnej organizacji, która dokonała wielu krwawych ataków przeciwko wojskowym i cywilnym celom – głównie amerykańskim. Bin Laden nie był też nigdy przywódcą państwa – mógłby go wtedy chronić dekret prezydencki nr 11 905 podpisany w 1976 r. przez Geralda Forda, który zakazywał "jakiegokolwiek bezpośredniego i pośredniego udziału obywateli USA w zabójstwach politycznych".

Arthur Caplan, dyrektor Instytutu Bioetyki Uniwersytetu Pensylwanii, w komentarzu dla stacji NBC zauważa: "Paradoksalnie trudniej byłoby usprawiedliwić zgładzenie Muammara Kaddafiego w jego libijskim namiocie za pomocą bezzałogowego samolotu niż zastrzelenie bin Ladena.

Zdaniem Caplana Osama dowodził działaniami zbrojnymi przeciwko Stanom Zjednoczonym. "Zgodnie z fatwą wydaną przez niego w 1998 roku obowiązkiem wszystkich wyznawców islamu jest udział w wojnie z Ameryką i Żydami – przypomina. – Bin Laden nigdy nie był ani politykiem, ani dyplomatą. Nigdy nie był też cywilem. Był tak naprawdę wodzem zaangażowanym w wojnę religijną. A dowódcy są potencjalnymi celami na każdej wojnie".

John Bellinger III, doradca prawny Departamentu Stanu podczas drugiej kadencji George'a W. Busha, w artykule napisanym dla Council on Foreign Relations dorzuca kolejne argumenty: "Specjalna ustawa Kongresu USA podpisana 18 września 2001 r. przez prezydenta Busha upoważnia głowę państwa do użycia wszystkich niezbędnych i stosownych środków przeciwko osobom, które wydały zgodę, zaplanowały lub dokonały aktów terroru 11 września 2001 r.".

Według Bellingera zabicie bin Ladena można także uznać za w pełni uprawnione działanie w obronie własnej przewidziane w artykule 51 Karty Narodów Zjednoczonych, gdyż Osama przygotowywał kolejne operacje przeciwko USA (prawnicy toczą spór, czy można ten punkt zastosować do agresorów niebędących organizmami państwowymi, tzw. non-state actors).

Efekt Yamamoto

Co ciekawe, gdy Waszyngton podejmował w przeszłości akcje militarne przeciwko al Kaidzie, także mówił oficjalnie o "obronie własnej", a nie o "odwecie". Tak było np. w 1998 roku, gdy odpalono rakiety w kierunku baz terrorystów w Afganistanie i Sudanie (po atakach al Kaidy na ambasady USA w Kenii i Tanzanii), a także jesienią 2001 r., gdy zaczęła się trwająca do dziś operacja w Afganistanie.

W marcu bieżącego roku podczas zjazdu Amerykańskiego Towarzystwa Prawa Międzynarodowego obecny doradca prawny Departamentu Stanu Harold Koh w podobny sposób uzasadniał eliminowanie przywódców al Kaidy przy użyciu predatorów.

"Al Kaida nie zrezygnowała ze swoich zbrodniczych zamiarów wobec Ameryki. Władze Stanów Zjednoczonych mają nie tylko prawo, lecz także obowiązek obrony własnych obywateli przy użyciu siły, również śmiercionośnej, w stosunku do prominentnych członków tej organizacji". Koh stwierdził rzecz tak oczywistą, że aż banalną: "Państwo działające w obronie własnej nie musi organizować procesów swoim wrogom".

Wielu krytyków decyzji Obamy przypominało w ostatnich dniach, iż nawet hitlerowscy zbrodniarze doczekali się osądu w Norymberdze. Benjamin B. Ferencz, prokurator uczestniczący w tamtych procesach, dziś liczący już ponad 90 lat, napisał w tej sprawie list do "New York Timesa": "Decyzje podejmowane poza systemem prawnym, w sposób niejawny, zależne od politycznych i wojskowych uwarunkowań, zagrażają demokracji. Opinia publiczna powinna poznać pełną prawdę [o akcji w Abbottabad]" – postuluje Ferencz.

Porównania do Norymbergi są atrakcyjne medialnie, lecz bardzo zwodnicze. Procesy przywódców państwa hitlerowskiego były jak najbardziej uzależnione od uwarunkowań politycznych i miały wręcz charakter pokazowy. Jak nazwać sąd, w którym niemieccy generałowie byli oskarżani za agresję na Polskę w 1939 r. m.in. przez... rosyjskiego prokuratora? Zresztą, gdyby alianci mieli wcześniej okazję, by zabić Alfreda Jodla czy Wilhelma Keitela, zrobiliby to bez wahania. I zrobiliby to w majestacie prawa.

Tak jak uczynili Amerykanie, gdy w kwietniu 1943 zlikwidowali admirała Isoroku Yamamoto, słynnego dowódcę japońskiej floty i autora planu ataku na Pearl Harbor. Prezydent Franklin D. Roosevelt wydał rozkaz zestrzelenia bombowca, na którego pokładzie Yamamoto wizytował bazy na Wyspach Salomona (operacji nadano niezbyt finezyjny kryptonim: "Zemsta"). Śmierć Yamamoto była dotkliwym ciosem dla morale Japończyków i jest uznawana przez historyków za jeden z momentów zwrotnych wojny na Pacyfiku.

Być może podobny efekt dla wojny zislamskim terroryzmem będzie miała śmierć Osamy. Jeśli tak się stanie, za kilka lat nikt już nie będzie pamiętał o wątpliwościach zatroskanych dziennikarek niemieckiej telewizji, za to amerykański komandos, który wykonał wyrok na bin Ladenie, stanie się bohaterem nie tylko dla swoich rodaków.

"Jeśli Hitler wpadnie w nasze ręce, powinniśmy go wysłać na tamten świat. Ten człowiek to krynica wszelkiego Zła. Narzędzie? Krzesło elektryczne, takie jak dla gangsterów, najlepiej wypożyczone z Ameryki".

Winston Churchill, premier Wielkiej Brytanii, podczas posiedzenia rządu Jego Królewskiej Mości w grudniu 1942 roku

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem