"Jeśli Hitler wpadnie w nasze ręce, powinniśmy go wysłać na tamten świat. Ten człowiek to krynica wszelkiego Zła. Narzędzie? Krzesło elektryczne, takie jak dla gangsterów, najlepiej wypożyczone z Ameryki".
Winston Churchill, premier Wielkiej Brytanii, podczas posiedzenia rządu Jego Królewskiej Mości w grudniu 1942 roku
W środę dziennikarka prowadząca poranny program niemieckiej telewizji ZDF oraz korespondentka stacji w Waszyngtonie toczyły ożywioną dyskusję na temat śmierci Osamy bin Ladena. Nie interesowały ich jednak szczegóły operacji "Geronimo" ani jej konsekwencje dla wojny ze światowym terroryzmem, ani przyszłość al Kaidy. Były wyraźnie zbulwersowane jedną informacją: jak się okazało, podczas akcji w Abbottabad Osama nie był uzbrojony. Ergo: zasadne staje się pytanie, czy amerykańscy żołnierze mieli prawo go zabić "ot tak" – jak stwierdziła jedna z pań.
Można się było spodziewać, iż po początkowej ekscytacji i euforii zaczną się pojawiać wątpliwości. Amerykanie mogli przecież schwytać Osamę i wytoczyć mu proces, jak przystało na cywilizowany kraj, tymczasem Barack Obama, skądinąd laureat Pokojowej Nagrody Nobla, wydał rozkaz fizycznej likwidacji przywódcy al Kaidy. Zamiast postępować zgodnie z regułami prawa międzynarodowego, Ameryka dokonała samosądu, pospiesznie wykonując na Osamie wyrok śmierci – argumentują obrońcy praw człowieka i niektórzy publicyści.
Antychryst czy generał
Znany australijski prawnik Geoffrey Robertson (bronił m.in. Juliana Assange'a, założyciela WikiLeaks, w jego procesie ekstradycyjnym) twierdzi, iż zabicie szefa al Kaidy stało w sprzeczności z zasadami państwa prawa: "W celu sprawiedliwego osądzenia Osamy bin Ladena Rada Bezpieczeństwa ONZ mogłaby utworzyć osobny trybunał w Hadze, w którym zasiadaliby także sędziowie wyznający islam. Tylko w ten sposób można by pozbawić tego człowieka aury męczennika, pokazać jego prawdziwą twarz wszystkim zwolennikom dżihadu".