Po to, żeby komentować, nie trzeba mieć minimalnej wiedzy o tym, co się komentuje. Nie zdziwiła mnie przeto opinia Magdaleny Środy, która w najnowszej „Wyborczej" tak pisze o protestach w obronie historii w liceach: „Nie mam jednak żadnych wątpliwości, że związkowcy (głodujący?), Bronek Wildstein, żołnierze AK i piosenkarz Paweł Kukiz odniosą swoje wielkie zwycięstwo. Siermiężny model wykładania historii pozostanie nienaruszony".
Środa potwierdza moją tezę, że nie jest to, jak chcieliby pięknoduchowscy rzecznicy tzw. reformy programowej, spór o to, jak lepiej uczyć. Że za „reformą" kryje się intencja ideologiczna: rozbicia tradycyjnej szkoły. Jednak co do faktów Środa myli się dokumentnie. Ta „reforma" weszła w życie trzy lata temu, przeszła już klasy gimnazjalne i wręcz nie można jej, przynajmniej w stosunku do paru roczników, cofnąć. Można ją najwyżej korygować, ale w ramach nowej logiki.
Dziwnie się czuję, informując profesor, że to ona wygrała. Najwyraźniej woli opowiadać, jak to zła prawica i jej agent Tusk trzymają nas w strasznej opresji siermiężnej polskości.
Nie wie? Udaje? Ja z kolei pojęcia nie mam. Przypomnę jedynie, że w ramach spóźnionego o trzy lata szukania kompromisu prezydent Komorowski zaproponował drobną korektę. Lekcje historii byłyby w drugiej i trzeciej klasie liceum, zgodnie z logiką wymarzonej przez Środę „nowoczesnej szkoły", zbiorem „wybranych zagadnień". Tyle że jeden z owych bloków miałby być obowiązkowy. "Ojczysty panteon, ojczyste spory", jedyny, który kładzie nacisk na najnowszą historię Polski.
Pani minister Szumilas zwleka z odpowiedzią, czy nawet na to drobne ustępstwo MEN jest gotowy. Wysłałem na jej ręce list sześciu uczestników okrągłego stołu u prezydenta. Czekamy.