W marcu 2011 roku jeszcze nie było jasne, kto wystartuje w wyborach na prezydenta Rosji. Dmitrij Miedwiediew wystąpił wtedy na konferencji z okazji 150. rocznicy zniesienia pańszczyzny. Nazwał Aleksandra III wielkim liberalnym reformatorem, prekursorem wolnościowej tradycji Rosji, do której można się odwołać w czasach przezwyciężania sowieckiego dziedzictwa. Premierem był wtedy Władimir Putin, który z tradycją wolnościową raczej się nie kojarzył.
To wystąpienie komentowano różnie. Mówiło się o grze w dobrego i złego policjanta, którą cały czas prowadzi tandem Putin - Miedwiediew, i o zdobywaniu przez Miedwiediewa punktów wśród liberalnych elit w kraju i na Zachodzie. Z pewnością powołanie się na liberalne tradycje carskiej Rosji, które wcale nie są jakimś wymysłem, ale mają rzeczywiste podstawy historyczne, musiało budzić sympatię. Z dzisiejszej perspektywy po tłumieniu protestów politycznych w Rosji te słowa nie mają już żadnego znaczenia.
Zdziwienie, jakie wywołały na Zachodzie słowa Miedwiediewa, można tłumaczyć tylko jednym - Zachód stracił umiejętność rozumienia Rosji. Diagnoza, której wcześniej dostarczał antykomunizm, przestała być aktualna, a nowej wciąż nie ma.
Dwa postulaty
Obecnie mamy czerwiec 2012 roku i perspektywę oglądania na warszawskich ulicach rosyjskich kibiców z sierpem i młotem na koszulkach. Ani prezydent stolicy, ani pozostali politycy nie za bardzo wiedzą, co z tym fantem zrobić. Wbrew ironicznym wypowiedziom to jest dla nich kłopot. Z jednej strony są to osoby, które do Sowietów nigdy miłością nie pałały. Z drugiej zaś, jak uzasadnić sprzeciw? Nie chodzi tu wcale o uzasadnienie prawne, ale ideowe. Co powiedzieć na sierp i młot?
W latach 90. antykomunizm w Polsce opierał się na wizji rozliczenia z okresem peerelowskim. Wiązał się zatem z postulatem lustracji i dekomunizacji - ta zaś miała na celu wyeliminowanie z życia publicznego osób zaangażowanych w budowanie poprzedniego ustroju. Antykomuniści słusznie uważali, że samo wprowadzenie demokratycznych procedur wyborczych oraz wolnego rynku nie wystarczy do rozbicia struktur powstałych w totalitarnym ustroju - a zatem, że nowy porządek jest sam w sobie zbyt słaby w konfrontacji z układem postkomunistycznym.