Nic się nie stało, ministrze Arabski, nic się nie stało

Wydarzeniem, które w tym tygodniu wywarło na mnie największe wrażenie była decyzja prokuratury Warszawa-Praga dotycząca śledztwa w sprawie cywilnych wątków odpowiedzialności za katastrofę smoleńską

Publikacja: 07.07.2012 10:59

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Śledczy sprawdzali, czy podczas organizacji wizyty zarówno premiera Donalda Tuska jak i prezydenta Lecha Kaczyńskiego doszło do ewentualnego niedopełnienia obowiązków lub przekroczenia uprawnień przez urzędników i funkcjonariuszy publicznych kancelarii prezydenta, kancelarii premiera, MSZ, Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, resortu kultury, MON (wobec cywilnych urzędników ministerstwa) oraz Ambasady RP w Moskwie.

Warszawska prokuratura uznała po niemal półtorarocznym śledztwie (w 2011 roku wyłączono sprawę odpowiedzialności cywilów do osobnego postępowania, obok tego, które prowadzi prokuratura wojskowa), że do niedopełnienia obowiązków ani przekroczenia uprawnień nie doszło.

Uzasadnienie prokuratury do umorzenia jest lekturą wstrząsającą. Bo z jednej strony prokuratura mówi, że do popełnienia przestępstwa nie doszło, a następnie przekazuje opinii publicznej swą opinię na tę sprawę: lekceważenie wizyty Lecha Kaczyńskiego przez ministerstwo spraw zagranicznych, złośliwość kancelarii premiera itp. Ale po kolei.

Słowem, które uderza w treści umorzenia są „niedociągnięcia". Szczerze mówiąc myślałem, że niedociągnięcia są wówczas, gdy wydarzy się coś mało ważnego. Trudno mi sobie wyobrazić, by prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego małżonkę, znakomitych gości i załogę Tupolewa zabiły właśnie niedociągnięcia. Jeśli raport Millera jest w znaczniej mierze prawdziwy (a jako obywatel RP mam nadzieję, że raport komisji powołanej przez rząd RP jest rzetelny i uczciwy) do katastrofy doszło w wyniku błędów pilotów, biorących się z fatalnego wyszkolenia i skandalicznych praktyk w polskiej armii, a na to nałożyły się skandaliczne zaniedbania cywilów. To były niedociągnięcia?

Bodaj to Edmund Klich powiedział w którymś z wywiadów, że gdyby w samolocie był lider (czyli wymagany rosyjskim prawem nawigator odpowiedzialny za komunikację z wieżą i naprowadzanie samolotu na lotnisko), do katastrofy by nie doszło. Brak lidera zaś był konsekwencją decyzji które podejmowali pracownicy polskiej dyplomacji, a więc cywile.

Z raportu Najwyższej Izby Kontroli wiemy, że – zgodnie z procedurami – do lotów 7 i 10 kwietnia w ogóle nie powinno było dojść. Okazuje się więc, że wysłanie premiera i prezydenta samolotem, na lotnisko, na którym w myśl polskiego prawa nie wolno lądować samolotom z VIPami na pokładzie to zwykłe niedociągnięcie.

Ale niedociągnięcie to jest raczej malutkim uchybieniem, które nie ma większych konsekwencji. Ot, gdy urzędnik w raporcie kasowym zamiast 30 groszy napisze 32, albo w jakiejś ekspertyzie popełni malutki błąd, lub spóźni się z jakimś dokumentem parę godzin. Niedociągnięciem jest krzywo pomalowana ściana. Ale już krzywa ściana, która naraża życie osób przebywających w budynku niedociągnięciem nie jest, lecz poważnym błędem, który może doprowadzić do katastrofy. I skończyć się odpowiedzialnością karną.

Okazuje się jednak, że słowo niedociągnięcie w języku polskich prokuratorów oznacza kwalifikację czynu, który w połączeniu z działaniem innych osób – również zapewne popełniających niedociągnięcia – kończy się jednym z najważniejszych wydarzeń politycznych wolnej Polski, największą katastrofą lotniczą w Europie ostatnich lat, a mówiąc wprost śmiercią 96 osób z urzędującym prezydentem, ostatnim emigracyjnym prezydentem, generalicją oraz szefami najważniejszych urzędów państwowych na czele.

Nie wiem dlaczego, słuchając uzasadnienia prokuratury, przypomniały mi się słowa prezydenta Lecha Wałęsy z jednego z wywiadów (umieszczonego w głośniej książce). Pytany o oskarżenia o współpracę z SB legendarny przywódca Solidarności zaprzeczył, ale równocześnie wyjaśnił: „Prawdą jest, że rozmowy były. (...) I prawdą jest też, że z tego starcia nie wyszedłem zupełnie czysty".

Zdaniem Wałęsy nie było współpracy, ale „rozmowy były", z których nie wyszedł „zupełnie czysty". Kto ma oczy, niechaj czyta między wierszami. Zdaniem prokuratury w przypadku Smoleńska nie doszło do niedopełnienia obowiązków, choć „niedociągnięcia były" w wyniku których doszło do katastrofy i zginęło 96 osób.

Ale jak już wyżej pisałem warto przejrzeć całe uzasadnienie decyzji prokuratury, która – choć umorzyła postępowanie – wypowiedziała się, co myśli o sposobie organizacji wizyty.

Otóż prócz wspomnianych „niedociągnięć" prokuratura wprost niemal wypowiedziała się o chaosie i złej woli, jaki panował w sprawie tej wizyty w MSZ i KPRM.

Wbrew wcześniejszym medialnym wrzutkom mówiącym o winie samego Kaczyńskiego i jego współpracowników, prokuratura oceniła że Kancelaria Prezydenta przy organizacji wizyt 7 i 10 kwietnia spisała się najlepiej ze wszystkich urzędów. Zdaniem prokuratury urząd prezydenta pracował prawidłowo. (Przy okazji widzimy dziś, ile warte były te wcześniejsze sugestie o odpowiedzialności urzędników Kaczyńskiego i można się domyśleć, kto i po co je puszczał w obieg). „Pomimo że kancelaria prezydenta dawała cały czas sygnały, że chce uczestniczyć w przygotowaniach, nikt z jej przedstawicieli nie był zaproszony na poświęcone temu spotkania". Tak mówi prokuratura, która i tak przekonuje, że w pewnym sensie nic się nie stało.

Prokuratura uznała, że w Kancelarii Premiera, która była odpowiedzialna za organizację lotów, wytworzyła się zła praktyka przygotowania lotów VIP, czego miał mieć świadomość szef KPRM Tomasz Arabski (jeden z najbliższych współpracowników Donalda Tuska). Lista zaniedbań kancelarii jest bardzo długa, by wymienić choćby zbyt późne złożenie zapotrzebowania na lot premiera i brak złożenia zapotrzebowania na lot prezydenta; nieprawidłową koordynację działań; niewiedzę o pewnych przepisach; bezpodstawną odmowę udzielenia prezydentowi samolotu specjalnego. Co więcej, śledczy sporządzili też listę nazwisk osób odpowiedzialnych za taką sytuację.

Główną winą MSZ jest zdaniem śledczych przede wszystkim „olbrzymia opieszałość" przy organizacji wizyty. „Jako wielce niewłaściwe należy uznać wszelkie działania, które mogły wywołać, szczególnie poza granicami państwa, wrażenie opieszałości polskich służb dyplomatycznych, czy wręcz ignorowania przez nie najwyższych przedstawicieli Państwa Polskiego". A pamiętają państwo te zapowiedzi o tym, że nikt nie przegoni w szacunku do głowy państwa szefa MSZ? A pamiętacie państwo zapewnienia, że wizyty przygotowywano jednakowo? A pamiętacie państwo te zapewnienia, że choć prezydenta nikt rzekomo nie zapraszał, rząd zrobił wszystko w celu właściwego przebiegu tej wizyty?

To swego rodzaju paradoks, że dostarczająca bardzo ciężkich dowodów winy urzędników rządowych prokuratura, równocześnie umarza sprawę. To umorzenie też w pewnym sensie kończy pewną fikcję. Fikcję polegającą na wierze w to, że państwo polskie potrafi z katastrofy wyciągnąć wnioski. Nie, skoro urzędnicy dopuszczający się takich zaniedbań nie poniosą żadnej odpowiedzialności, każdy funkcjonariusz obecnej władzy może czuć się absolutnie bezkarny. Okazuje się bowiem, że ignorowanie nawet i głowy państwa, jeśli jest z przeciwnego obozu, które kończy się straszliwą katastrofą, nie jest występkiem wystarczającym, by odpowiedzieć za niego przed sądem. Jaką nadzieję może mieć obywatel w sprawie włamania do domu, lub jakiegoś oszustwa, którego padł ofiarą, jeśli w sprawie katastrofy smoleńskiej nie ma winnych?

Kilka dni po umorzeniu, śledczych wsparł prokurator generalny Andrzej Seremet, ustami rzecznika mówiąc, że nie może podważać decyzji swego podwładnego, który jest przecież w swym działaniu niezależny.

No pewnie, temu, który chciał postawić zarzuty ważnym politykom w związku z więzieniami CIA, odebrano śledztwo. Wiceszef PG odpowiedzialny za ściganie korupcji przy okazji infoafery w MSW dowiedział się ostatnio, że nowa ustawa ma z automatu odwołać wszystkich zastępców Prokuratora Generalnego. Sam Andrzej Seremt walczy by Platforma Obywatelska przy okazji zmiany przepisów, nie pozbawiła go stanowiska. Pełna niezależność. Ale nawet trudno mu się dziwić, że dołącza się do chóru przekonującego: „nic się nie stało". Pytanie tylko, czy śledczy idący na polityczne kompromisy w takiej sprawie, mają moralne predyspozycje do zajmowania stanowiska. Bo rozumiem, że ktoś odpuści sobie sprawę kradzieży roweru przed warzywniakiem na Tarchominie. Ale w sprawie, w której zginął prezydent RP?

Uzasadnienie umorzenia jest niezwykłym aktem desperacji: nie mogę politykom nic zrobić, ale przynajmniej uspokoję własne sumienie i opowiem, jak z przygotowaniem wizyty w Smoleńsku było naprawdę.

Na koniec jeszcze pytanie o odpowiedzialność polityczną. Donald Tusk kilka razy powtarzał, że nie będzie odwoływał podwładnych po Smoleńsku, by nie okazało się, że zrzuca na nich winę. Również po zakończeniu pracy komisji Millera słyszeliśmy, że z wyciąganiem wniosków personalnych poczekajmy do końca śledztwa prokuratury. Poczekaliśmy, ale nie na wiele się to zdało.

Jednak Donald Tusk przy okazji skrzywdził jedną osobę. Jest nią były szef MON Bogdan Klich, który stracił stanowisko po publikacji raportu Millera. Prokuratura sprawdzała również działanie cywilnych urzędników MON (a wszak Klich nie jest wojskowym). I nic nie mówiła o zarzutach dla niego. A więc jego dymisja była niepotrzebna? Tusk się zbyt pospieszył? Dokonał samosądu? Politycznego linczu na szefie MON? Najwyraźniej.

Najważniejsze jednak, że Tomasz Arabski może spać spokojnie. Skoro nie dostał zarzutów, przy standardach, jakie obowiązują w sprawie katastrofy smoleńskiej w gabinecie Donalda Tuska, nie może być też mowy o żadnej odpowiedzialności politycznej.

Choć na mnie zrobiła wrażenie notka w depeszy PAP, że Arabski odmówił agencji komentarza do umorzenia sprawy. Może jednak ruszyło go sumienie?

Niepotrzebnie. Wszak sprawa umorzona. Pan się nie martwi! Nic się nie stało, panie ministrze Arabski, nic się nie stało!

Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne