Niedawne spotkanie na „dziedzińcu pogan" nie było wydarzeniem medialnym i zapewne mało kto zwrócił na nie uwagę. Nie ma się co dziwić. Nie było na nim najważniejszych partyjnych liderów, nie odwrócono starych sojuszy ani nie zawarto nowych.
Cytować też nie było co, bo nikt nikogo nie obraził. „Nudziarstwo", podsumował reprezentatywnie jeden z obecnych dziennikarzy. A jednak na dziedzińcu Collegium Maius UJ wydarzyło się coś istotnego, z kilku powodów.
Nie o sobie nawzajem
Dwa lata temu Benedykt XVI zaproponował nową formułę dialogu wierzących i niewierzących. Nazwał ją „dziedzińcem pogan" w nawiązaniu do świątyni jerozolimskiej, gdzie było to jedyne miejsce otwarte dla wszystkich.
Współczesne dziedzińce odbyły się już we Francji, we Włoszech, a nawet w Albanii. Wszędzie inicjatywa wychodziła od ludzi Kościoła, a miejscem spotkań były uniwersytety. Rozmawiano o najważniejszych problemach współczesnej cywilizacji i kultury. Szukając obszarów wspólnych, a nie pól konfrontacji.
Kiedy na najstarszym i pewnie najpiękniejszym dziedzińcu w Polsce biskup Grzegorz Ryś czytał preambułę do naszej konstytucji. zapanowała szczególna cisza. Wszyscy zebrani mieli poczucie swoistego sacrum, ale nie wywołanego jedynie sposobem czytania i scenerią. Nie chodziło także o teatralność sytuacji, ale raczej o poczucie adekwatności. Nareszcie polityka (ta, od dobra wspólnego) trafiła pod właściwy adres, zyskała stosowną oprawę. Wypiękniała.