Unijna pomoc jest jak dragi. Mario Draghi

Kto zyska, kto straci

Publikacja: 08.09.2012 09:26

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Czwartkowa decyzja kierownictwa Europejskiego Banku Centralnego była dla pogrążonej w kryzysie unijnej gospodarki jak otwarcie okna w dusznym pomieszczeniu. Albo zastrzyk morfiny dla przewlekle chorego. Przez chwilę polepszyło się samopoczucie, euro umocniło się wobec dolara, giełdy ruszyły w górę, w dół rentowności hiszpańskich czy włoskich obligacji. Skąd taka fala optymizmu? EBC podjął decyzję, na którą politycy czekali od wielu miesięcy – postanowił skupywać obligacje państw, których koszty długów pożerają ich budżety, przede wszystkim Hiszpanii i Włoch. Dlaczego? Bo często zdarza się, że gdy kraje te potrzebują pieniędzy i urządzają aukcje obligacji, ich oprocentowanie podbijają spekulanci, którzy chcą na długach jak najwięcej zarobić i zmuszają rządy do płacenia drakońskich odsetek od długów. Jeśli EBC będzie mógł na rynku odkupywać w nieograniczonej ilości obligacje tych krajów, dostanie do ręki ważny instrument do obniżania kosztów długów tych krajów.

Gdy na początku tego roku EBC, zakończył wcześniejszy program skupywania obligacji ich rentowności poszybowały w górę. Bank nie da pieniędzy za darmo, warunkiem udzielonej pomocy będzie obietnica reform gospodarczych, czyli przede wszystkim przedstawienie decydentom EBC wiarygodnego planu cięć i oszczędności budżetowych. EBC, co zrozumiałe, nie chce wydawać pieniędzy bez gwarancji, że pomogą one państwom uporać się z długiem publicznym, nie zaś pozwolą na dalsze bezkarne zadłużanie się.

Ale reakcja rynków to jedno. Ważne są również polityczne konsekwencje tej decyzji, którym warto poświęcić chwilę.

Teoretycznie wszyscy powinni być zadowoleni z decyzji instytucji kierowanej przez jedną z najbardziej obecnie wpływowych osób w unii czyli Mario Draghiego.

Ale nie są. Decyzję oprotestował szef Bundesbanku Jens Weidmann, który ostrzegał, że pieniądze z EBC są dla rządów jak narkotyk, który trudno będzie im później odstawić. To trafny argument, bo gdy koszty obsługi zadłużenia nie zależą od dyscypliny fiskalnej, tylko zewnętrznej interwencji, łatwo wyobrazić sobie demoralizujące skutki takiej praktyki dla rządów krajów i tak dość mało zdyscyplinowanego południa.

Ale Weidmann oprotestował plan EBC również z innego powodu. Jego zdaniem interwencja Banku oznaczać będzie naruszenie zasady zakazującej bankowi centralnemu udzielanie pomocy rządom. Choć Draghi zapewnia, że ten przepis nie zostanie złamany dzięki szczegółowemu prawnemu doprecyzowaniu planu, wątpliwości pozostają. To już nie pierwsza próba obchodzenia tego zakazu. Choćby na początku roku jeden ze szczytów UE podjął decyzję o wzmocnieniu Międzynarodowego Funduszu Walutowego kwotą 200 mld euro, która miała wspierać państwa pogrążone w kryzysie. Pieniądze do MFW wpłacić miały banki centralne, co zdaniem wielu ekonomistów oznaczało obejście wspomnianego zakazu. Bo oficjalnie banki centralne – które powinny być niezależne od rządów – nie mogą wspierać rządów. Ale mogą przekazać pieniądze do MFW, które przekaże je rządom, zakaz zostanie ominięty a cel polityczny osiągnięty.

To jednak ryzykowna praktyka. Niezależność banków centralnych ma swój cel – chodzi przede wszystkim o to, by nie dało się ich zmusić do dodrukowywania pieniędzy, gdy rządy tego potrzebują. I chodzi też o to, by ograniczyć rządom możliwość wtrącania się do polityki monetarnej. Ale UE jak widać lubi obchodzić ten zakaz. Wielu komentatorów z satysfakcją przypomina, że dzisiejszy kryzys euro jest konsekwencją tego, że wspólna waluta była projektem bardziej politycznym niż ekonomicznym. Po 10 latach jej funkcjonowania okazało się, że nie da się ujednolicić waluty, gdy tak różnią się gospodarki czy dyscypliny fiskalne w różnych częściach Europy. Unia walutowa pada więc ofiarą swego grzechu założycielskiego – uzależnienia od polityków. Stąd też by się utrzymać musi wciąż łamać zasady oddzielające gospodarkę od polityki. To ważna lekcja.

Ale sprzeciw Niemca wobec decyzji EBC ma też głębszy podtekst. Jeśli EBC może znów skupować długi państw, jesteśmy bliżej pomysłu euroobligacji, którym niemieccy politycy zdecydowanie się sprzeciwiają. Angela Merkel wiele razy podkreślała, że euro obligacje, czyli uwspólnotowienie długów państw strefy euro, byłby kolejnym gwałtem na zasadach ekonomii i zdrowego rozsądku. Oznaczałby bowiem, że odsetki od obligacji hiszpańskich byłyby takie same, jak niemieckich, choć gospodarek tych dwóch krajów nie łączy prawie nic, prócz wspólnej waluty. Niemcy wciąż są jedną z największych gospodarek świata i mimo kryzysu de facto utrzymują całą unię przed popadnięciem w jeszcze gorszy kryzys. Uwspólnotowienie długu oznaczałoby też dla Niemiec, że musiałby za swój płacić więcej, a więc w kolejnej jeszcze dziedzinie płacić za kraje, które nadmiernie się zadłużyły. Co dla niemieckiej gospodarki, nazywanej przez część komentatorów motorem Europy, oznaczałoby kolejny cios.

Warto na koniec przypomnieć jeszcze jedno słowo: suwerenność. Widzimy dziś, że Grecja, która tak się zadłużyła, że jeszcze przez dziesięć lat nie będzie mogła wracać na rynki finansowe, jako suwerenny gracz, płaci za pomoc wyrzeczeniem się suwerenności. Tu sytuacja jest jednak klarowna. Warto jednak pospekulować, jakie polityczne znaczenie miałoby to, gdyby w efekcie swych działań EBC przejęło znaczną część długu Hiszpanii czy Włoch. Czy EBC nie miałby znacznie więcej władzy nad gospodarki tych krajów niż ich właśni premierzy i ministrowie finansów?

Oczywiście wchodząc do Unii czy do strefy euro państwa nie tyle wyrzekają się, co współdzielą (to bardzo modne dziś euro-słówko) suwerenność. Kłopot w tym, że konsekwencje uzależniania od EBC, który nagle stanie się głównym wierzycielem rządów, choć jeszcze nie opisane w traktatach, bo parę lat temu nikt nie spodziewał się, że tak się wszystko może skończyć, mogą przypominać uzależnienie od dragów. A sam Draghi staje się jeszcze potężniejszy.

Być może nie ma innego wyjścia. Ale warto sobie uświadomić, jakie będą konsekwencje polityczne decyzji, z których dziś tak się – razem z rynkami finansowymi – cieszymy. I czy suwerenność coś w ogóle jeszcze znaczy.

Czwartkowa decyzja kierownictwa Europejskiego Banku Centralnego była dla pogrążonej w kryzysie unijnej gospodarki jak otwarcie okna w dusznym pomieszczeniu. Albo zastrzyk morfiny dla przewlekle chorego. Przez chwilę polepszyło się samopoczucie, euro umocniło się wobec dolara, giełdy ruszyły w górę, w dół rentowności hiszpańskich czy włoskich obligacji. Skąd taka fala optymizmu? EBC podjął decyzję, na którą politycy czekali od wielu miesięcy – postanowił skupywać obligacje państw, których koszty długów pożerają ich budżety, przede wszystkim Hiszpanii i Włoch. Dlaczego? Bo często zdarza się, że gdy kraje te potrzebują pieniędzy i urządzają aukcje obligacji, ich oprocentowanie podbijają spekulanci, którzy chcą na długach jak najwięcej zarobić i zmuszają rządy do płacenia drakońskich odsetek od długów. Jeśli EBC będzie mógł na rynku odkupywać w nieograniczonej ilości obligacje tych krajów, dostanie do ręki ważny instrument do obniżania kosztów długów tych krajów.

Pozostało 84% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Waluś nie jest bohaterem walki z komunizmem
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: W sprawie immunitetu Kaczyńskiego rację ma Hołownia, a nie Tusk
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Demokracja w czasie wojny. Jak rumuński sąd podważa wiarygodność Zachodu