Kartka papieru jest bezpieczniejsza

Za sprawą posła Prawa i Sprawiedliwości Maksa Kraczkowskiego wróciła sprawa domniemanego fałszowania wyborów

Publikacja: 12.09.2012 20:00

Piotr Skwieciński

Piotr Skwieciński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Po raz pierwszy rozkwitła przed zeszłorocznymi wyborami. Upowszechniały ją wtedy setki sympatyzujących z PiS blogerów. Przedstawiali wiele mechanizmów domniemanego fałszerstwa. Od totalnie fantastycznych (służby specjalne zatrzymujące auta, którymi protokoły i kartki wyborcze wiezione są w nocy do komisji wyższego szczebla, i podmieniające je – masowo, w skali całego kraju...). Po bardziej realistyczne, polegające na masowym unieważnianiu głosów, oddanych na partię Kaczyńskiego, poprzez dostawianie na kartce wyborczej drugiego krzyżyka.

Ten ostatni scenariusz został w pewnym zakresie uprawdopodobniony przez prof. Przemysława Śleszyńskiego, który zanalizował wybory samorządowe 2010 r. i odkrył, iż w jednym województwie – mazowieckim – odsetek głosów nieważnych (chodzi głównie o kartki z dwoma krzyżykami) był znacząco większy niż we wszystkich innych województwach. Na terenach, na których odsetek podwójnych krzyżyków był szczególnie wysoki, rządzi niemal niepodzielnie PSL – stąd wniosek, że to działacze tej partii poprawiali na jej korzyść wyniki wyborów.

Tym niemniej ekstrapolowanie tej sytuacji na wszystkie wybory w Polsce, które zdaniem kontestujących rzeczywistość IIIRP w najradykalniej spiskowy sposób miałyby być konsekwentnie fałszowane przeciw PiS-owi, jest nieuprawnione.

Po prostu – za silna partia

A to z kilku powodów. Wybory samorządowe cieszą się mniejszym zainteresowaniem społecznym. Frekwencja jest w nich znacznie niższa niż w parlamentarnych, łatwiej więc przez fałszerstwo wpłynąć realnie na ich wynik. Bo dla osiągnięcia tego celu trzeba sfałszować mniejszą liczbę kart, co jest łatwiejsze i bezpieczniejsze.

Wybory samorządowe są też w mniejszym stopniu kontrolowane przez media. Również partie polityczne, zwłaszcza te mniej zadomowione lokalnie (w odróżnieniu od dominującego na Mazowszu PSL), mają mniejsze możliwości ich kontrolowania. Bo wybory samorządowe są w mniejszej mierze przedmiotem ekscytacji nie tylko ludzi z ulicy, ale też sympatyków poszczególnych partii. Mają one więc mniejsze możliwości mobilizowania obserwatorów do kontroli procesu.

Dalej – ważne jest, przeciw komu miano by wybory fałszować. A przedmiotem zarzutu nie są przecież fałszerstwa abstrakcyjne, tylko te podobno skierowane przeciw PiS.

Otóż o ile uważam za możliwe przypadki nadużyć dokonywanych przeciw ugrupowaniom niewielkim, o tyle wydaje mi się nieprawdopodobne dokonanie na liczącą się skalę fałszerstwa przeciw Prawu i Sprawiedliwości. To jest po prostu partia na to za duża, za silna i ogniskująca zbyt wiele entuzjazmu zwolenników. Mająca zatem wielkie możliwości kontroli procesu wyborczego – poprzez delegowanych przez siebie członków komisji i mężów zaufania.

Dotyczy to tej (jak i każdej zbliżonej parametrami) partii zawsze. Ale w szczególny sposób przy okazji ostatnich wyborów. Bo to przed nimi sformułowano – po raz pierwszy otwarcie – ostrzeżenia przed fałszerstwem. I po raz pierwszy PiS, który i poprzednio kontrolował proces wyborczy, zdecydował się uczynić to w skali bezprecedensowej. PiS-owskie pospolite ruszenie zalało lokale wyborcze i komisje okręgowe.

I co? To pytanie retoryczne. Prawo i Sprawiedliwość nie ogłosiło żadnego wyborczego protestu.

Serwery w Rosji...

Wydawało się, że to rozstrzyga sprawę, ale jak się okazuje – nie na długo. Oto poseł Kraczkowski ogłosił, że ostatnie wybory mogły być sfałszowane na poziomie centralnym, bo... serwery z których korzysta PKW znajdują się podobno w Rosji.

PKW poinformowała, że ta informacja jest nieprawdziwa (na ile można zrozumieć siatkę powiązań firm, zajmujących się informatycznym wsparciem wyborów, tylko jedna z nich miała - kiedyś, kilka lat temu; w międzyczasie sytuacja się zmieniła – związki z kapitałem rosyjskim). Temat serwerów, znajdujących się w Rosji zanikł, z czego wnioskuję że przesłanki na rzecz tej tezy nie były mocne.

Co najważniejsze – PKW przypomniała, że „Wspomaganie elektroniczne jest tylko pomocą. Podstawą ustalenia wyników są papierowe protokoły z głosowania w obwodach". Innymi słowy - elektronika służy do przyspieszenia pracy w noc wyborczą, wszystko później jest sprawdzane konwencjonalnie.

Nie oznaczało to jednak końca sprawy. No bo przecież padło słowo: Rosja. A dla części wrogów obecnego rządu to antyrosyjskość stała się głównym filtrem, przez który postrzegają świat. Na Kremlu przecież bez przerwy kombinują, jak zaszkodzić PiS-owi. A co wymyślą, to realizują, no bo przecież powiązane parcianymi sznurkami państwo rosyjskie jest w oczach zwolenników tej wizji wszechmocne.

Sprawa rzekomego sfałszowania polskich wyborów przez Rosjan lub w jakimś związku z Rosjanami żyje więc dalej. Również i dlatego, że natychmiast przypomniano, iż w czerwcu Polskę odwiedził przewodniczący rosyjskiej PKW, Władimir Czurow. Czyli człowiek odpowiedzialny za funkcjonujący w Rosji system wyborczych fałszerstw.

Bezgraniczna mądrość PKW

Czurow przybył w celu spotkania się z przewodniczącym Biura Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE, organizacji międzynarodowej nadzorującej wybory w wielu krajach. W tym w Rosji, której władze Biuro krytykowało.

Ale szef Centralizbirkomu pojawił się w Warszawie również po to, żeby spotkać się z polską PKW. A owocem spotkania była decyzja o przeprowadzeniu – we wrześniu u nas, w marcu w Moskwie – polsko-rosyjskich konferencji. Obie strony mają przygotować referaty na temat roli, jaką w ich krajach odgrywają komisje wyborcze, zasad tworzenia wyborczych obwodów, uczestnictwa w głosowaniu inwalidów, stosowania w wyborach środków technicznych (czyli wszelkiej elektroniki) oraz prowadzenia spisu wyborców.

W tym miejscu trzeba zadumać się nad mądrością – tą polityczną i tą zwykłą – i nad wyczuciem sytuacji, którymi, podpisując porozumienie z Czurowem, popisała się PKW.

Ja oczywiście rozumiem, że profesjonalne instytucje różnych krajów formalnie współpracują ze sobą. Wiem że takie rutynowe formy kontaktów traktowane są przez ich personel jako oczywiste, będące częścią protokołu dyplomatycznego. Jako działania nie do uniknięcia, z których nic nie wynika.

Wszystko to prawda, tylko że utrzymywanie takich kontaktów z instytucją bezpośrednio odpowiedzialną za oczywiste nadużycia jest, moim zdaniem, skandaliczne. I może być odebrane jako sugestia, że Polska tych nadużyć nie chce widzieć. Nie uważam, by w sprawie rosyjskich fałszerstw nasze państwo było zobowiązane do podejmowania jakichś radykalnych działań. Ale jest różnica między biernością a demonstracyjnym słaniem uśmiechów do odpowiedzialnych za fałszerstwa.

A w dodatku trzeba kompletnie nic nie wiedzieć o emocjach, targających polską sceną polityczną by nie zdawać sobie sprawy, jak takie działanie zostanie odebrane.

I oczywiście zostało. Internet zaroił się od głosów stwierdzających, że teraz to już wszystko jasne. Platformerska władza uczyła się od Czurowa, jak fałszować wybory. A po zapowiadanych konferencjach to już się w ogóle wszystkiego nauczy i już nigdy kartką wyborczą obalić jej nie będzie można...

Można długo tłumaczyć kosmiczną absurdalność tego rodzaju koncepcji. Wskazywać, że nawet gdyby uznać, że wybory są fałszowane (tu już opuszczamy granice zdrowego rozsądku) i że fałszowane są dzięki wsparciu rosyjskiemu (tu osiągamy drugą prędkość kosmiczną) to przecież tego rodzaju uzgodnień nie dokonuje się w czasie oficjalnych wizyt i na oficjalnych konferencjach... Wszystko to nadaremnie, jest w Polsce bowiem sporo ludzi, którym wizja fałszowania wyborów jest bardzo potrzebna.

Bo można do woli powtarzać sobie, że odrzucająca nasz pomysł na Polskę większość to „przedpolskie larwy" i wraz z Jarosławem Rymkiewiczem śpiewać, że „j...ł was pies", ale od tego poczucie bycia w mniejszości wcale nie boli mniej. Znacznie bardziej komfortowo jest uznać, że tak naprawdę jesteśmy większością, tylko Siły Zła ukrywają tę prawdę.

Nie jest to zjawisko ograniczone do Polski. Coś mogliby o tym powiedzieć amerykańscy lewicowcy, którzy przez lata nie mogli zrozumieć jak to możliwe, że Reagan wygrywa wybory, „chociaż ja nie znam ani jednej osoby, która by na niego głosowała...". A w 2000 r., gdy Bush-junior pobił Ala Gore'a, nie uznali wyniku i żądali powtórnego przeliczenia głosów na Florydzie.

Ostrożnie z elektroniką

Wyciągam z tej sprawy wniosek. Do tej pory byłem stanowczym przeciwnikiem wprowadzania w Polsce głosowania przez internet. Podtrzymuję to stanowisko i zaostrzam je. Obecnie będę się sprzeciwiał również wprowadzeniu jakichkolwiek elementów elektronicznego wspomagania głosujących, z elektronicznymi kabinami włącznie.

W obecnym, „papierowym" systemie partie polityczne mają realne możliwości skontrolowania liczących głosy – a kto skontroluje paru informatyków? Oczywiście wiem, że entuzjaści zarzucą mnie zaraz argumentami, że jest to możliwe. Może tak, może nie. Znacznie ważniejsze jest, jak wprowadzenie takiego systemu zadziałałoby w konkretnych, polskich warunkach – w sytuacji bezprecedensowego konfliktu i braku zaufania?

Zadziałałoby rzecz jasna tak, że głosy podobne, jak opisane powyżej brzmiałyby donośniej. Że jeszcze więcej ludzi zaczęłoby uważać, że wybory są fałszowane.

Taki efekt przyniósłby znacznie więcej zła, niż ewentualne informatyzacyjne usprawnienia głosowania mogłyby przynieść dobra.

Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego w warunkach polskich będę się sprzeciwiał elektronizacji wyborów.

Otóż widząc rozdzierające kraj emocje, nienawiść i strach, a zarazem nieefektywność instytucji powołanych do pilnowania prawa i standardów, gdy mają do czynienia z ludźmi obozu władzy nie mogę niestety wykluczyć, że wprowadzenie takiego systemu naprawdę skusiłoby kogoś do podjęcia próby wyborczego fałszerstwa na dużą skalę.

I proszę mi nie tłumaczyć, że to jest niemożliwe. Bo w Polsce już wiele rzeczy wydawało się niemożliwych.

Kartka papieru jest bezpieczniejsza.

Po raz pierwszy rozkwitła przed zeszłorocznymi wyborami. Upowszechniały ją wtedy setki sympatyzujących z PiS blogerów. Przedstawiali wiele mechanizmów domniemanego fałszerstwa. Od totalnie fantastycznych (służby specjalne zatrzymujące auta, którymi protokoły i kartki wyborcze wiezione są w nocy do komisji wyższego szczebla, i podmieniające je – masowo, w skali całego kraju...). Po bardziej realistyczne, polegające na masowym unieważnianiu głosów, oddanych na partię Kaczyńskiego, poprzez dostawianie na kartce wyborczej drugiego krzyżyka.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?