Kto chce naprawdę debaty

Niby dlaczego dialog między partiami opozycyjnymi z udziałem prof. Glińskiego jako przedstawiciela PiS miałby być absurdem? - pyta publicysta

Publikacja: 07.10.2012 19:25

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Największa partia opozycyjna wyznacza do prezentowania swojego programu gospodarczego naukowca, człowieka spoza świata polityki. Nazywa go - zdecydowanie na wyrost - kandydatem na premiera, choć szans na przeprowadzenie konstruktywnego wotum nieufności na razie nie ma. Ale i sam prof. Gliński (bo o nim tu mowa) zdaje sobie sprawę z tego, że jego kandydatura miałaby sens tylko wtedy, gdyby udało się stworzyć ponadpartyjny rząd techniczny.

Jednak już sam wybór prof. Piotra Glińskiego na nową twarz PiS to zaproszenie dla innych partii opozycyjnych do dyskusji na temat zakończenia rządów Donalda Tuska. To publiczne postawienie tezy, że możliwa jest alternatywa gospodarcza dla programu Jacka Rostowskiego. A czy rolą opozycji nie jest kreowanie alternatyw dla polityki rządu? Czy to coś nienormalnego?

Od tygodnia słyszymy tymczasem, że tak, to coś dziwacznego. Chór polityków i publicystów przekonuje nas, że rola, jaką przyjął prof. Gliński, to absurd i groteska. Po odcedzeniu z tych tyrad płytkich szyderstw można zapytać przewrotnie: a niby dlaczego dialog między partiami opozycyjnymi z udziałem prof. Glińskiego jako przedstawiciela PiS ma być absurdem?

Podejrzanie apolityczny

Przez ostatnie lata z niemal wszystkich stron płynęły narzekania, że polskie życie publiczne zostało zafiksowane na punkcie konfliktu dwóch partii. Wskazywano, że absolutna władza Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego nad listami wyborczymi swoich ugrupowań sprawia, iż miejsca na nich znajdują partyjni aparatczycy. Ileż to razy słyszeliśmy, że politycy nie wpuszczają do swego świata fachowców i naukowców. A ci mogliby przecież wnieść świeży powiew i ograniczyć partyjne zacietrzewienie.

No i stało się. Jarosław Kaczyński przedstawił prof. Glińskiego. Na krótką chwilę „przemysł pogardy” zamilkł zaskoczony. Szukał widać odpowiedniej narracji. W czym był kłopot? Otóż kpiąc z Glińskiego, krytycy PiS musieliby zakwestionować swój wcześniejszy kult umiarkowanych profesorów. Ale w końcu poradzono sobie z tą sprzecznością. Zwyciężył ton pod tytułem: „To nie jest żadne ważne wydarzenie” i „Panie profesorze, nie czuje pan obciachu?”.

Reporterka „Gazety Wyborczej” pospieszyła do Zakładu Społeczeństwa Obywatelskiego Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, aby sprawdzić, jak przyjęto akces do polityki zatrudnionego tam profesora. Jak się dowiedzieliśmy, koledzy z pracy „jego nową rolę politycznego kamikadze przyjmują z ironicznym uśmiechem i zakłopotaniem”. „Gazeta” cytuje Elżbietę Morawską, redaktorkę wydawnictw instytutu, która obwieszcza: „Jesteśmy środowiskiem, w którym głosowanie na PiS jest uważane za brak obywatelskiej odpowiedzialności. Nie mogę pojąć, jak człowiek o takim dorobku, były szef Polskiego Towarzystwa Socjologicznego, nagle wchodzi w kompletną polityczną farsę”.

Elżebieta Cichocka, także w „Gazecie Wyborczej”, wyraziła z kolei pogląd, że przyjęcie przez prof. Glińskiego roli alternatywnego premiera „stawia w dziwnej sytuacji PAN”. Czy to sugestia, by akademia zwolniła go z pracy? Mniejsza o wypowiedzi pani Morawskiej jako strażniczki politycznej poprawności w instytucie czy subtelny donos Elżbiety Cichockiej. Bardziej uderzające jest to, że dla części inteligencji wezwania do zwiększenia aktywności naukowców w polityce rozumiane są wyłącznie jako wsparcie Platformy. Traf chciał, że prof. Ireneusz Krzemiński mówił na łamach „GW” o „charakterystycznej dla rządu Tuska niechęci do debatowania, tworzenia form dyskusji , do odwoływania się do ekspertów, fachowców”. Krzemiński ubolewa, że Donald Tusk miał do dyspozycji zastęp intelektualistów , którzy „nawet za darmo pracowaliby dla niego po wygranych wyborach”, i że „otwartość środowisk akademickich (na PO) została kompletnie zlekceważona”.

Marnowanie energii

Jakiś czas temu Jacek Żakowski jako gospodarz poranka w Radiu TOK FM zaprosił na rozmowę Janusza Palikota. Nie wiem, czym winiarz z Biłgoraja go rozdrażnił, ale znany publicysta postanowił na antenie pobawić się nieco jego kosztem. Zapytał gościa o „exposé” Jarosława Kaczyńskiego. Palikot odpowiedział rytualnym sloganem, że nie ma w ogóle co mówić o tezach szefa PiS, bo Kaczyński zna się tylko na wydawaniu pieniędzy z budżetu, podczas gdy on wie, jak je zarabiać. Żakowski nie dał za wygraną i zaczął cierpliwie cytować poszczególne pomysły gospodarcze Kaczyńskiego, pytając, czy są sprzeczne z linią Ruchu Palikota.

Zmieszany skandalista musiał przyznać, że nie są sprzeczne. Wtedy Żakowski spytał, czy skoro Palikot ma pomysły, jak zdobywać pieniądze, a Kaczyński wie, na co powinno się je wydać, to może jest to dobry punkt wyjścia do dyskusji tych dwóch opozycyjnych partii. Żakowski wskutek jakiegoś kaprysu wyszedł na chwilę z roli strażnika politycznej poprawności, ale przy okazji pokazał absurd wojny SLD i Ruchu Palikota z PiS. Stałe skłócenie opozycji to bowiem dla Platformy gwarancja wszechwładzy. Dotąd jednak Palikot i Miller przeznaczają więcej energii na postponowanie PiS niż na rywalizację z wielkim rozgrywającym Donaldem Tuskiem.

Tak było też po ogłoszeniu kandydatury prof. Glińskiego. W pierwszych reakcjach polityków SLD (np. Grzegorza Napieralskiego) wyraźny był ton otwartości na dialog, ale już następnego dnia Leszek Miller wyśmiał kandydata PiS i zapowiedział ironicznie, że zapyta profesora, czym naraził się Kaczyńskiemu, iż wystawił go na pośmiewisko. Jeszcze bardziej przewidywalne stanowisko zajął Palikot, bijąc na alarm przed Glińskim jako „ukrytym talibem”. Ta furiacka reakcja wzmocniła tylko podejrzenie części obserwatorów, że Palikot w krytycznych momentach dziwnie wspiera rząd.

A czy postkomuniści sami nie powinni pomyśleć o alternatywie dla władzy Donalda Tuska i Jacka Rostowskiego? Wszak nieraz doznali od władz upokorzenia. Choćby taki przykład: SLD w piątek zaprosił ministra finansów na swoją debatę gospodarczą. Rostowski belferskim tonem pouczał postkomunistów, jak dobrze idzie jego ekipie, a potem szybko wyszedł, tłumacząc, że przed nim jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia.

Ponad podziałami

Gdy jednak opozycja kpi z siebie nawzajem, Waldemar Pawlak zaczyna odgrywać rolę kogoś, kto wznosi się ponad podziały. Lider ludowców zaproponował partiom opozycji spotkanie, by zastanowić się nad „wspólnym poszukiwaniem rozwiązań na czasy gospodarczego spowolnienia”. Pawlak nie kryje, że Rostowski blokuje jego pomysły i dlatego szuka poparcia wśród opozycji. Asystenci Pawlaka ponoć rozpowiadają, że lider PSL nie prosił Tuska o zgodę na te kontakty. Być może więc to kolejna gra Pawlaka, być może także dowód na to, że rozmowy bywają w polityce atutem.

Rozumie to też szef NBP Marek Belka, który zgodził się na spotkanie z Klubem PiS. Tylko Miller boi się Glińskiego jak diabeł święconej wody. A przecież PiS wysuwa prof. Glińskiego do dyskusji o gospodarce, a nie o Smoleńsku, kwestiach obyczajowych czy polityce zagranicznej. „Nie stawiajmy programów PO i PiS w opozycji, nie mówmy: ten dobry, a tamtem zły, tylko zastanówmy się, jakie propozycje są sensowne i jak je wprowadzić w życie” - wzywa prof. Krzysztof Rybiński na łamach „Uważam Rze”. I proponuje dyskusję „ponad podziałami” o korekcie systemu podatkowego, o stworzeniu szans dla młodego pokolenia i sposobach ograniczenia negatywnych efektów groźby pęknięcia bańki spekulacyjnej.

Wizja takiej dyskusji najbardziej chyba powinna interesować partie opozycyjne. I do wszystkich takich rozmów prof. Gliński wydaje się idealnym kandydatem.

Tymczasem jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki hasło „debata” zyskało w Polsce nagłych przeciwników i prześmiewców. Do znudzenia powtarzają oni, że od samych rozmów nic się nie zmienia. Pewnie to prawda. Być może PiS i SLD po spotkaniu po raz kolejny się przekonają, że nadal nic ich nie łączy. Ale na razie część mediów wyśmiewa sam pomysł takich spotkań, zanim jeszcze zaczęły się one krystalizować. Czyż to nie efekt przekonania, że każda inicjatywa polityczna, której nie firmuje rząd Tuska, to działanie niemal antypaństwowe? Specyficzną sławę zyskało na Twitterze wezwanie prof. Jana Hartmana: „Tusku, k...a, zrób coś! Obiecaj ludziom lody albo co”. Z tych dwóch profesorskich pomysłów na Polskę ja wolę jednak usłyszeć, co ma do powiedzenia prof. Gliński.

Autor jest publicystą „Uważam Rze”

Największa partia opozycyjna wyznacza do prezentowania swojego programu gospodarczego naukowca, człowieka spoza świata polityki. Nazywa go - zdecydowanie na wyrost - kandydatem na premiera, choć szans na przeprowadzenie konstruktywnego wotum nieufności na razie nie ma. Ale i sam prof. Gliński (bo o nim tu mowa) zdaje sobie sprawę z tego, że jego kandydatura miałaby sens tylko wtedy, gdyby udało się stworzyć ponadpartyjny rząd techniczny.

Jednak już sam wybór prof. Piotra Glińskiego na nową twarz PiS to zaproszenie dla innych partii opozycyjnych do dyskusji na temat zakończenia rządów Donalda Tuska. To publiczne postawienie tezy, że możliwa jest alternatywa gospodarcza dla programu Jacka Rostowskiego. A czy rolą opozycji nie jest kreowanie alternatyw dla polityki rządu? Czy to coś nienormalnego?

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?