Teraz Staruch siedzi piąty miesiąc w areszcie i ma czas na przemyślenia. Za co zamknięto zbrodniarza? Handel narkotykami. Konkretnie jeden świadek koronny powiedział, że co prawda on nie widział, ale wie, że Staruch z kolegą handlowali, że ten bandzior Staruchowicz toyotą (której nie ma) zajechał i że w ogóle to pijak i złodziej. Bo każdy pijak to złodziej.
Celowo zacząłem ten felieton od szokującego cytatu z pana Starucha, by nie ułatwiać sobie zadania i z aresztanta nie robić niewiniątka. Bo Staruchowicz i słowa na literę „k” nadużywa, i w łeb rzeczywiście lutnąć potrafi.
W roli niańki bym go nie zatrudnił, na wakacje pod namiot z nim i kolegami też bym nie pojechał, a w ogóle z kibolami mi nie po drodze.
Tylko co to ma do rzeczy? Zbigniew Romaszewski, który ponad rok temu sam za Staruchowicza poręczał, przypomniał, że w 1976 roku jeździł do Radomia pomagać drobnym opryszkom i poważniejszym kryminalistom, których władza ludowa zgarnęła za udział w robotniczym buncie. Bronił ich nie po to, by dyskutować z nimi o społeczeństwie obywatelskim czy poematach Jesienina, ale dlatego, że prawo musi być równe i dla oprycha, i dla intelektualisty. A oni, akurat tym razem, siedzieli za niewinność.
Tyle że to była komuna, a teraz jest wolność i demokracja. A Staruchowicz siedzi w areszcie, jego dziewczynę policja zgarnęła o szóstej rano (ech, te pisowskie metody!), ale działacze praw człowieka jakoś milczą. Politycy zresztą też, chyba że prywatnie rzucą z kwaśnym uśmiechem, jak jeden z posłów PO, że „Starucha zatrzymano, by wyczyścić Warszawę przed Euro”.
A pamiętacie państwo anarchistę Maćka, przy którego łóżku miała stać cała Platforma i wolna Polska, do czego wzywał ją Jan Rokita? Wtedy sztyletowe porachunki nikogo nie brzydziły, a anarchista, choć trafiony kosą przez żula z dobrego, bardzo liberalnego domu, stał się symboliczną ofiarą pisowskich opresji.