Ukraiński cud nad urną

Każde wybory na Ukrainie przynosiły nowe doświadczenia w dziedzinie ich fałszowania. Ostatnie, niestety, też – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 05.11.2012 19:53

Piotr Kościński

Piotr Kościński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

O?d 28 października zależało bardzo wiele. Nie tylko przyszłość polityczna kraju, ale też jego stosunki z Unią Europejską. Bruksela, zbulwersowana uwięzieniem ekspremier Julii Tymoszenko, postawiła warunek: wybory mają być demokratyczne i uczciwe.

Z przykrością trzeba przyznać, że takie nie były. Trudno powiedzieć, czy „cuda nad urną” w istotny sposób zaburzyły wyniki. Jeszcze przed wyborami ostrożnie szacowano, że w części proporcjonalnej – z list partyjnych wybieranych jest 225 na 450 deputowanych – wszystko odbędzie się w miarę uczciwie. Obawiano się okręgów jednomandatowych (pozostałe 225 miejsc), bo takie było doświadczenie z przeszłości.

Pieniądze i rowery

Trzeba przyznać, że przedwyborcza kampania odbyła się w sposób w miarę normalny, z tym oczywiście zastrzeżeniem, że liderka opozycji Julia Tymoszenko pozostawała w więzieniu, podobnie jak np. jej bliski współpracownik, doskonale znany z pomarańczowej rewolucji, były szef MSW Jurij Łucenko. W telewizji, radiu i prasie wypowiadali się kandydaci wszelkich kolorów i orientacji.

Pierwszym sygnałem, że coś może być nie w porządku, było formowanie lokalnych komisji wyborczych. Zgodnie z ordynacją odbywało się to w drodze losowania. Dziwnym trafem przed wyborami stworzonych zostało mnóstwo maleńkich partyjek, które – nawet jeśli wystawiły tylko jednego kandydata – też brały udział w losowaniu.

I w efekcie z komisji wyeliminowana została na przykład nacjonalistyczna Swoboda. A pojawili się ludzie, którzy – zdaniem obserwatorów – albo nie umieli wymienić nazwy swojego ugrupowania, albo wprost mówili, że reprezentują rządzącą Partię Regionów. To oczywiście nie musiało oznaczać, że do jakichkolwiek fałszerstw tak naprawdę dojdzie. Ale jednak doszło.

Na początek spróbujmy zająć się nieco łatwiejszym problemem, a mianowicie – fałszowaniem wyborów w okręgach jednomandatowych. Dla zwolenników okręgów jednomandatowych może być to bardzo niemiłe, ale jednak zmienić wyniki głosowania jest tu o wiele prościej niż w przypadku wyborów proporcjonalnych.

Kluczową sprawą jest pozyskanie wyborców. I nie chodzi tu o „zwykłe” obietnice, jakie kandydaci wszędzie na świecie składają przed wyborami. W przypadku Ukrainy wyborców po prostu i dosłownie można kupić. Obiecać im konkretne pieniądze, jakieś usługi, ewentualnie towary (jeden z kandydatów ofiarował podobno... rowery).

Ale jak skontrolować, czy głos został oddany prawidłowo? Tu są dwie opcje: poprosić, by głosujący sfotografował kartę wyborczą przed wrzuceniem jej do urny albo mu tę kartę po prostu zabrać i wypełnić „prawidłowo”, a potem dopiero dopilnować wrzucenia.

Znikający atrament

Może być jednak kłopot z zebraniem w ten sposób wystarczającej liczby głosów. W takim przypadku przydatna jest „karuzela”, oczywiście przy sprzyjającym zachowaniu się członków lokalnych komisji wyborczych. Bierzemy grupę młodych ludzi (bo tacy nie tylko potrzebują pieniędzy, ale i mogą nie mieć skrupułów) i pakujemy do autokaru albo nawet do dwóch. A potem niech jeżdżą od komisji do komisji i głosują na „właściwego” kandydata.

Warunkiem jest niesprawdzanie przez komisję, czy wyborcy są w spisach. Ale członkom komisji zazwyczaj „nie chciało się” porównywać danych z dowodu osobistego z listą wyborców.

„Karuzela” jednak kosztuje – nie tylko autokar, ale i opłaty dla głosujących. W pewnych przypadkach można jednak w znaczący sposób zmniejszyć swoje koszty. Dotyczy to niektórych tylko kandydatów, na przykład – rektorów uczelni położonych w danym okręgu wyborczym.

Wówczas „przekonuje się” studentów, że powinni zrezygnować z udania się do domów i głosowania z dala od uczelni, bo dużo bardziej właściwe (i opłacalne – nie finansowo, ale stopniami w indeksie) jest masowe głosowanie na swego rektora. I jeszcze lepiej – namówić do tego również rodziny. Ostatecznie można tych studentów podwieźć autokarami spod uczelni do komisji wyborczych.

To metody często stosowane w przeszłości u naszego wschodniego sąsiada. Poza nimi pozostają i inne, już bardziej skomplikowane i wymagające ścisłej współpracy ze strony członków komisji wyborczych. Na przykład w Odessie w kabinach do głosowania pojawiły się długopisy ze... znikającym atramentem. Tyle że gdy ten atrament zniknie, trzeba jeszcze nad kartami do głosowania usiąść i wypełnić je przy użyciu długopisów jak najbardziej normalnych.

Kupić kandydata

No i na koniec zupełnie zwykła, ale raczej ordynarna metoda – sfałszowanie podliczenia głosów przez samą komisję. Inaczej mówiąc – ludzie głosują, a komisja wstawia do protokołu z góry przygotowane wyniki. To się też zdarzało. I zapewne dość często; w lokalach wyborczych były kamery, a przebieg głosowania i liczenia można było obejrzeć w Internecie. Jednak podejrzanie często w komisjach... wysiadał prąd, a więc i kamery. A niezależnych obserwatorów bezceremonialne (choć bezprawnie) usuwano z sali.

Ale były też stosowane i inne sposoby. Na przykład – okręgowa komisja wyborcza kazała powtórnie przeliczyć głosy, komisja siadała w korytarzu i na kolanie pisała protokół, przystawiając nielegalnie zabraną z lokalu wyborczego pieczęć, oczywiście niczego nie licząc.

Warto dodać jeszcze inną metodę: kupienie samego kandydata. Lub nawet kilku w jednym okręgu. Wtedy, niezależnie od liczenia głosów, wynik był stuprocentowo pewny...

Dużo bardziej skomplikowane jest dokonywanie fałszerstw w proporcjonalnej części wyborów. Przede wszystkim dlatego, że chodzi o dużo większą skalę niż jeden tylko okręg wyborczy. Tu nie chodzi o pozyskanie setek czy nawet tysięcy ludzi, ale o setki tysięcy, jeśli nie miliony.

W przeszłości już tak bywało: jeden czy dwie obwodowe komisje wyborcze niesłychanie długo przeciągały liczenie głosów, a potem okazywało się, że wyniki w zasadniczy sposób odbiegają od badań opinii publicznej. Albo liczenie głosów przeciągała Centralna Komisja Wyborcza.

Tym razem było podobnie. CKW na przykład długo nie była w stanie podać frekwencji wyborczej, a zgodnie z prawem ostateczną frekwencję powinna podać o 22, dwie godziny po zamknięciu lokali wyborczych. Były problemy z liczeniem głosów w niektórych obwodach.

Milion chorych

Generalnie, żeby zmienić wyniki głosowania, trzeba dwóch równoległych działań. Po pierwsze, trzeba dodać wyborców. I to sporą ich liczbę, tak by zmieniło to układ sił po głosowaniu. Czyli – w kilku obwodach nagle zwiększa się liczba uprawnionych do głosowania, którzy przyszli i zagłosowali. W ostatnich wyborach było to realne np. dzięki możliwości zagłosowania przez chorych w ich domach. Zachorowało milion ludzi! I co ciekawe, zdarzały się przypadki, że niektóre osoby, idąc do głosowania wieczorem, dowiadywały się, że... już głosowały w domu!

Jak wskazywali obserwatorzy, na całym świecie można wykreślić po.dobne krzywe uczestnictwa w wyborach. Rano głosuje najmniej, potem coraz więcej, najwięcej w środku dnia, a potem, do wieczora, coraz mniej. Na Ukrainie było inaczej: po 16 liczba głosujących niespodziewanie wzrastała. I, co ciekawsze, wyglądało to tak, jakby po południu i wieczorem głosować szli głównie zwolennicy rządzącej Partii Regionów.

Bo tu jest drugi element całej operacji: oprócz dodania wyborców trzeba też „dosypać” głosów konkretnym ugrupowaniom. W tym przypadku była to właśnie Partia Regionów, a może i komuniści, którzy też mieli rekordowy wynik – ponad dwa razy więcej niż w poprzednich wyborach.

Nie powinien więc dziwić wstrząs, gdy opozycja – ucieszona dobrymi wynikami podanymi w niedzielę 28 października wieczorem przez cztery niezależne od siebie sondaże – w powyborczy ranek dowiedziała się, że wyniki są inne, znacząco korzystniejsze dla rządzących. Potem w miarę upływu godzin władze nieco traciły.

Czyli: CKW najpierw dostała głosy ze wschodu (bardziej popierającego prezydenta Wiktora Janukowycza i jego Partię Regionów), a potem dopiero z zachodu (zdecydowanie popierającego opozycję i nacjonalistów)? Albo inaczej: władza najpierw dodała sobie dużo głosów, ale potem się przestraszyła?...

Tak czy inaczej ukraińskie doświadczenia wyborcze z pewnością mogą pozwolić uważnym obserwatorom na założenie firmy Fałszowanie Wyborów sp. z o.o. Bo nad Dnieprem i Dniestrem działania te opanowano do perfekcji. Niestety.

O?d 28 października zależało bardzo wiele. Nie tylko przyszłość polityczna kraju, ale też jego stosunki z Unią Europejską. Bruksela, zbulwersowana uwięzieniem ekspremier Julii Tymoszenko, postawiła warunek: wybory mają być demokratyczne i uczciwe.

Z przykrością trzeba przyznać, że takie nie były. Trudno powiedzieć, czy „cuda nad urną” w istotny sposób zaburzyły wyniki. Jeszcze przed wyborami ostrożnie szacowano, że w części proporcjonalnej – z list partyjnych wybieranych jest 225 na 450 deputowanych – wszystko odbędzie się w miarę uczciwie. Obawiano się okręgów jednomandatowych (pozostałe 225 miejsc), bo takie było doświadczenie z przeszłości.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń