Złudne obietnice

Dla wielu osób wielodzietność równa się nieporadność życiowa, nieodpowiedzialność. Sposób myślenia twórców tej ustawy wyrasta z tego stereotypu, a jednocześnie go umacnia – zauważa socjolog

Publikacja: 26.11.2012 19:05

Michał Kot

Michał Kot

Foto: Fundacja Republikańska

Red

Doświadczenie krajów, którym się udało poprawić swoją sytuację demograficzną, pokazuje, że niezbędnym warunkiem powodzenia w tym zakresie jest przeznaczenie na politykę prorodzinną znacznie większych środków niż obecnie przeznacza się w Polsce. W budżecie naszego państwa pieniędzy brakuje, a zasoby, którymi dysponujemy, są ograniczone. Musimy je zatem wykorzystać maksymalnie efektywnie.

Jak to zrobić? Odpowiedź jest prostsza, niż mogłoby się wydawać. Kto powinien decydować, na co przeznaczyć kierowane do rodzin środki, by zaspokoić najważniejsze potrzeby? Nikt nie zrobi tego lepiej niż sama rodzina. Potrzebna jest zatem zasadnicza zmiana podejścia do polityki prorodzinnej. Zamiast przyznawać dopłaty do zakupu pewnych wybranych usług czy produktów, przekażmy te pieniądze bezpośrednio do zainteresowanych, czyli rodzin. Niech one zdecydują, co w danej chwili jest im najbardziej potrzebne.

Czynniki ekonomiczne

Niski wskaźnik urodzeń w Polsce oznacza, że za 30 lat pokolenie dzieci będzie o jedną trzecią mniejsze niż pokolenie rodziców, a za 60 lat pokolenie wnuków będzie stanowiło mniej niż połowę pokolenia dziadków.

Konsekwencje tego zjawiska to m.in.: spadek liczby ludności; szybkie starzenie się społeczeństwa, przewaga osób w wieku emerytalnym w stosunku do osób pracujących, bankructwo systemów emerytalnych (niewiele zmieni tutaj dalsze wydłużanie wieku emerytalnego), spadek PKB ze względu na coraz mniejszą liczbę zarówno konsumentów, jak i producentów, konieczność otwarcia się na coraz większą liczbę imigrantów (negatywne konsekwencje tego widzimy w wielu krajach Europy Zachodniej) itd.

Można wymieniać dalej, ale chyba wystarczy, by określić skutki obecnych tendencji jako „demograficzną katastrofę”. O powadze sytuacji świadczy chociażby fakt, że nawet rządząca Polską partia, z której jeszcze parę miesięcy temu płynęły sygnały, że rodziny z dziećmi to jedynie koszt dla budżetu, zaczyna problem dostrzegać, co znalazło swój wyraz chociażby w tak zwanym drugim expose premiera Tuska.

Czy można jakoś zatrzymać ten „demograficzny Armagedon”? Przykłady wymienionych na początku krajów pokazują, że tak. Nie stało się to jednak samo z siebie. Wszystkie te kraje zanim odnotowały wzrost liczby urodzeń, zaczęły prowadzić aktywną i przemyślaną politykę prodemograficzną.

W tym miejscu może ktoś powiedzieć: „Chwileczkę, przecież głównym powodem spadku dzietności w perspektywie ostatniego półwiecza były zmiany kulturowe rozpoczęte w Europie w latach 60. ubiegłego wieku. Czy zatem państwo może jakimikolwiek działaniami o charakterze ekonomicznym odwrócić ten trend? Nie tędy droga”.

Stwierdzenie to jest prawdziwe, choć nie oddaje pełni zjawiska. W dalszym ciągu deklaracje Polaków dotyczące tego, ile chcieliby mieć dzieci, oscylują wokół 2,5 dziecka. Gdyby faktyczna liczba rodzących się dzieci była zbliżona do tej wartości, nie rozmawialibyśmy dzisiaj o kryzysie demograficznym. Co więcej, w krajach, w których dzietność wzrosła w ostatnich latach, nie dokonały się żadne istotne zmiany w obszarze kulturowym, a jeżeli już, to w kierunku dalszego odwrotu od tradycyjnych wartości. Celem działań polityki publicznej powinno być zatem zbliżenie faktycznej liczby dzieci do tej deklarowanej.

Obecnie w Polsce właściwie nie jest prowadzona żadna polityka prorodzinna. Trudno bowiem za taką uznać kilka chaotycznych, nieukładających się w żaden spójny system działań, które mają charakter symboliczny (ulga na dzieci w wysokości niższej niż cena jednego „bobo fruita” dziennie czy „becikowe” wystarczające na średniej jakości wózek dziecięcy).

Wielodzietność to nie patologia

Co w takim razie należałoby zrobić w zamian? Przykładowo, zamiast zwrotu części kosztów zakupu podręczników dla dzieci dajmy tę kwotę rodzinie. Być może w danym roku nie potrzebuje ona nowych podręczników (dzieci korzystają z podręczników po starszym rodzeństwie), ale potrzebuje nowych butów czy kurtki. Mówiąc o dopłatach do podręczników, warto zwrócić uwagę, że ustawa je regulująca, określając kryteria otrzymania takiej pomocy, jednym tchem wymienia wielodzietność obok bezrobocia, bezdomności, narkomanii i innych patologii.

Innym przykładem nieoptymalnego dysponowania środkami na wsparcie rodzin są dopłaty do żłobków.

Obecnie często matka 6-miesięcznego dziecka z przyczyn ekonomicznych musi iść do pracy, a dziecko jest kierowane do żłobka. Koszty utrzymania jednego dziecka w żłobku w dużych miastach sięgają ponad 1000 zł. Jednocześnie wiele kobiet zarabia netto niewiele więcej. Po odliczeniu kosztów dojazdu do pracy itp. okazuje się, że kobieta realnie zarobi mniej niż wynoszą koszty opieki nad jej dzieckiem w czasie pracy. Gdyby zamiast dofinansowywać żłobki, przekazać te pieniądze rodzinom, matka nie byłaby zmuszona wracać do pracy tak szybko, co byłoby z korzyścią zarówno dla niej, jak i dla dziecka.

Wspomniana ustawa regulująca sprawę dopłat do podręczników jest smutnym przykładem tego, jak postrzegane są w Polsce rodziny wielodzietne. Dla wielu osób wielodzietność równa się nieporadność życiowa, nieodpowiedzialność. Sposób myślenia twórców tej ustawy wyrasta z tego stereotypu, a jednocześnie go umacnia. Jeśli chcemy, aby rodzin wielodzietnych było więcej (jest to niezbędne, by wskaźnik urodzeń był wyższy niż 2,0), musimy zmienić ten stereotyp. Inaczej młodzi ludzie będą się bali tej swego rodzaju stygmatyzacji i nie zdecydują się na więcej niż jedno, maksymalnie dwoje dzieci.

Trzeba wszelkie działania publiczne mające na celu wsparcie rodzin jasno oddzielić od pomocy społecznej. Powinny być niezależne od dochodu, mieć na celu wsparcie rodziców w tym najważniejszym dla nich wyzwaniu, jakim jest wychowanie dzieci, a nie tylko tak zwaną walkę z ubóstwem i wykluczeniem. Powinno również w pewnym stopniu rekompensować podatki, jakie płacą rodziny w związku z wychowywaniem dzieci (od tego roku jeszcze zwiększone ze względu na podniesienie VAT na artykuły dziecięce).

Szczególną uwagę powinniśmy poświęcić rodzinom wielodzietnym, ponieważ jak już wspomniałem, bez nich nigdy nie zbliżymy się nawet do prostej zastępowalności pokoleń, a dodatkowo od trójki dzieci zaczyna się największy rozdźwięk pomiędzy deklaracjami odnośnie do idealnej liczby dzieci a stanem faktycznym.

Półśrodki nie wystarczą

W tym kontekście mieszane uczucia budzą ostatnie deklaracje premiera Donalda Tuska na temat założeń prowadzonej przez niego polityki.
Pomysł wydłużenia urlopów macierzyńskich idzie w dobrym kierunku, ale jest mocno niewystarczający.

Po pierwsze dlatego, że nie rozwiązuje problemu opieki nad małym dzieckiem, a jedynie przesuwa moment trudnej decyzji rodziców z szóstego na dwunasty miesiąc.
Po drugie, urlopy macierzyńskie w obecnej formule nie mają charakteru powszechnego: nie obejmują większości osób pracujących na tak zwanych umowach śmieciowych, a są to w dużej mierze ludzie młodzi, którzy właśnie zakładają rodziny. Nie obejmują również rolników.

Kolejne pomysły związane z rozbudową sieci żłobków i przedszkoli, abstrahując od ich całkowitej nierealności (deklarowana kwota 50 mln zł rocznie na żłobki oznacza opłacenie dla każdego dziecka w wieku do dwóch lat półtora dnia opieki rocznie lub zbudowanie w całej Polsce 33 żłobków), idą dokładnie w odwrotnym kierunku, niż powinny.

Jeśli rodzice zapiszą dziecko do żłobka, dostaną dofinansowanie, a jeśli chcą sami zająć się jego wychowaniem, nie otrzymają nic. Państwo więc nie zostawia decyzji o przeznaczeniu środków rodzicom, ale wręcz wspiera rozwiązanie niekorzystne z punktu widzenia dziecka.

Trzy filary

Politykę prorodzinną powinniśmy oprzeć na trzech filarach.
Pierwszy to powszechne urlopy macierzyńskie (dla osób bezrobotnych oraz nieopłacających składek na ubezpieczenie społeczne w wysokości 80 proc. najniższego wynagrodzenia) przez okres minimum dwóch lat. Takie rozwiązania występują m.in. w Estonii oraz Szwecji.

Drugi filar stanowią progresywne (rosnące na każde kolejne dziecko) ulgi na dzieci (takie ulgi występują m.in. we Francji) w wysokości wyższej niż obecnie, odliczane nie tylko od podatku dochodowego, ale również od wszelkiego rodzaju narzutów związanych z pracą (ubezpieczenie społeczne, zdrowotne itp.) i to zarówno po stronie pracownika, jak i pracodawcy.

Wreszcie trzecim filarem jest wprowadzenie „bonu wychowawczego”, czyli pewnej kwoty wypłacanej rodzicom dzieci od momentu zakończenia urlopu wychowawczego do momentu rozpoczęcia edukacji szkolnej. Umożliwiłoby to wycofanie się państwa z budowy żłobków i przedszkoli oraz likwidację związanych z nimi subwencji.

Zaufajmy rodzicom oraz rynkowi, który już dzisiaj sprawia, że prywatne placówki opiekuńcze powstają tam, gdzie jest zapotrzebowanie, dużo szybciej niż placówki publiczne.

Autor jest socjologiem, ekspertem Centrum Analiz Fundacji Republikańskiej

 

Doświadczenie krajów, którym się udało poprawić swoją sytuację demograficzną, pokazuje, że niezbędnym warunkiem powodzenia w tym zakresie jest przeznaczenie na politykę prorodzinną znacznie większych środków niż obecnie przeznacza się w Polsce. W budżecie naszego państwa pieniędzy brakuje, a zasoby, którymi dysponujemy, są ograniczone. Musimy je zatem wykorzystać maksymalnie efektywnie.

Jak to zrobić? Odpowiedź jest prostsza, niż mogłoby się wydawać. Kto powinien decydować, na co przeznaczyć kierowane do rodzin środki, by zaspokoić najważniejsze potrzeby? Nikt nie zrobi tego lepiej niż sama rodzina. Potrzebna jest zatem zasadnicza zmiana podejścia do polityki prorodzinnej. Zamiast przyznawać dopłaty do zakupu pewnych wybranych usług czy produktów, przekażmy te pieniądze bezpośrednio do zainteresowanych, czyli rodzin. Niech one zdecydują, co w danej chwili jest im najbardziej potrzebne.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?