Polityczne żółte kartki rozdaje Ryszard Czarnecki

Przy spadających sondażach Platformy premier Tusk od dość dawna śnił o perpetuum mobile w postaci koalicji cordon sanitaire, czyli PO–SLD i PSL. Inna sprawa, czy wszystkim politykom PO byłoby do twarzy z tworzeniem rządu z formacją, która blokowała w Sejmie RP uchwałę w sprawie uczczenia pamięci Grzegorza Przemyka – uważa europoseł PiS.

Publikacja: 03.06.2013 21:23

Ryszard Czarnecki

Ryszard Czarnecki

Foto: Fotorzepa, Danuta Matłoch

Red

Przed nami prawdziwy polityczny maraton, a mówiąc ściślej, „polityczny czwórskok”. W ciągu zaledwie półtora roku Polacy aż cztery razy pójdą do wyborczych urn. W ostatnią niedzielę maja 2014 roku odbędą się wybory do europarlamentu – podobnie jak w pozostałych krajach członkowskich Unii Europejskiej – a po paru kolejnych miesiącach wybory samorządowe. W 2015 z kolei czekają nas najpierw wybory prezydenckie na przełomie wiosny i lata, a na przełomie października i listopada wybory do Sejmu i Senatu RP.

Będziemy mieli zatem rozciągnięty na 16–18 miesięcy proces wyborczy, który rzeczywiście może zmienić Polskę. Nie musi być więc jednych przełomowych wyborów, które odmienią oblicze kraju, ale raczej kilka, mogących znacząco przewartościować obecną scenę polityczną.

Efekt długiego postu

Wielu ekspertów, także dziennikarzy i polityków, zwraca uwagę na prawdopodobieństwo niskiej frekwencji wyborczej. Dla mnie nie jest to oczywiste. A przynajmniej nie musi dotyczyć wszystkich wyborów w tym samym stopniu. W czerwcu 2009 roku w wyborach do Parlamentu Europejskiego Polska miała jedną z najwyższych absencji w całej UE. Mniej chętnie do urn poszli tylko Słowacy i Litwini.

Teraz wcale nie musi się to powtórzyć z dość oczywistego względu: wybory europejskie będą pierwszymi po długim wyborczym poście trwającym niemal dwa lata i trzy kwartały (wczesna jesień 2011 – późna wiosna 2014). To może zmniejszyć, nawet wyraźnie, absencję. Jest prawdopodobne, że – wbrew wielu analitykom – będziemy mieć większą frekwencję niż w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego (wówczas 24,5 proc.).

Jaki będzie wynik wyborów do Parlamentu w Brukseli i Strasburgu? W 2009 roku bezapelacyjny triumf odniosła PO, uzyskując najlepszy swój rezultat w historii (44 proc.), co dało jej aż 25 mandatów. Nikt w Platformie Obywatelskiej nie wierzy w powtórzenie tego wyniku – to surrealizm. Kilkanaście mandatów stanowi szczyt marzeń ugrupowania, które wtedy będzie rządzić bez przerwy niemal przez siedem lat.

Prawo i Sprawiedliwość osiągnęło cztery lata temu 27 proc. poparcia i 15 mandatów. Był to, jak się później okazało, najgorszy wynik partii Jarosława Kaczyńskiego w wyborach między 2005 a 2011 rokiem. Jaki z tego wniosek? Ano taki, że Platformie, a także innym euroentuzjastycznym ugrupowaniom wybory europejskie „leżą”, bo zdeklarowani zwolennicy UE i jeszcze ściślejszej z nią integracji na te wybory po prostu ochoczo maszerują. Natomiast dla PiS wybory do Parlamentu Europejskiego są najgorsze – gdy chodzi o wyniki – ze wszystkich. Potwierdzeniem tej tezy są pierwsze wybory europejskie w Polsce w roku 2004, gdy PiS z 12,6 proc. i 7 mandatami ustąpił nie tylko PO (24 proc. i 15 mandatów), ale też wyraźnie przegrał z LPR (prawie 16 proc. i 10 mandatów), a tylko minimalnie wyprzedził Samoobronę (blisko 11 proc. i 6 mandatów).

Przestrzegałbym więc tych wszystkich, którzy uważają, że dla Prawa i Sprawiedliwości wybory do europarlamentu za niemal równo rok będą spacerkiem. Dla prawicowej opozycji wybory te byłyby znacznie łatwiejsze, gdyby wybierano przedstawicieli do Warszawy czy do samorządu lokalnego, a nie do Brukseli. Stąd też studziłbym raczej rozpalone głowy zwolenników mojego ugrupowania oczekujących od nas zadania partii Donalda Tuska ciężkiego nokautu. Te wybory mamy szansę wygrać, choć nie będzie to wcale łatwe. Nieco łatwiej, być może, będzie rok później…

Najmniej partyjne wybory

Wybory samorządowe są specyficzne. W gruncie rzeczy tylko na poziomie sejmików wojewódzkich możemy mówić o preferencjach partyjnych, wiktoriach czy porażkach poszczególnych ugrupowań. Im bardziej w dół, tym bardziej wyniki wyborów nijak się mają do centralnej sceny politycznej. Przykład z brzegu: w nowych wyborach do Rady Miasta Żagania (województwo lubuskie) w niedzielę 19 maja Stronnictwo Demokratyczne uzyskało lepszy wynik niż Platforma Żagańska oraz Prawo i Samorządność, a więc lokalne emanacje dwóch głównych partii w kraju.

Czy to sygnał nagłego wzrostu znaczenia SD? Nie. To po prostu lokalna specyfika. Można się też spodziewać, że w wielu dużych miastach swoją pozycję obronią bezpartyjni prezydenci, a nie kandydaci największych ugrupowań. I obojętnie, czy będzie to popierany przez PiS prezydent Kielc Wojciech Lubawski, czy niegdyś związani z PO, a później przez nią zwalczani w większym lub mniejszym stopniu, prezydenci Wrocławia i Poznania: Rafał Dutkiewicz i Ryszard Grobelny. Ich zwycięstwa (lub porażki) nie będą raczej barometrem politycznych sympatii czy antypatii mieszkańców tych aglomeracji, a bardziej testem na osobistą popularność. Tym niemniej najmocniej upartyjnione wybory do sejmików zapewne zmienią samorządową polityczną mapę Polski. Można spodziewać się po wyborach np. samodzielnych rządów Prawa i Sprawiedliwości na Podkarpaciu, a co najmniej współrządzenia, tytułem przykładu choćby w Małopolsce, Świętokrzyskiem, Lubelskiem czy na Mazowszu i Podlasiu. W sytuacji, gdy PiS nie ma władzy w żadnym z 16 sejmików, może to być duża odmiana i wartość dodana dla Polski samorządowej.

Wariant czesko-słowacki

Wybory prezydenckie A.D. 2015 wcale nie muszą być, jak do niedawna przewidywało wielu politologów, „one-man show” obecnego prezydenta. Nie sądzę, aby ktokolwiek poważny chciałby założyć się o jego zwycięstwo już w pierwszej turze. A że to zwycięstwo wcale nie jest oczywiste, świadczy wypowiedź zwolennika Bronisława Komorowskiego w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” (18–19.05.2013), byłego wicepremiera Romana Giertycha, który prorokował prezydentowi z PO spore problemy.

W dziesiątkach spraw jestem na biegunowo odmiennych pozycjach niż mecenas Giertych, ale w jednym się z nim muszę zgodzić: dalsze trwanie niepopularnego rządu Donalda Tuska może w znaczący sposób utrudnić reelekcję Bronisława Komorowskiego, a nawet spowodować – oby – jego porażkę. Zwracam uwagę, że owa prognoza nie jest autorstwa polityka Prawa i Sprawiedliwości, lecz człowieka, który z lokatorem Pałacu Namiestnikowskiego maszerował w jednym szeregu 11 listopada 2012 roku.

Wreszcie, last but not least, wybory parlamentarne za niespełna półtora roku. W wypowiedzi profesora Janusza Czapińskiego, ale także cytowanego już Giertycha oraz wielu innych komentatorów – których posądzić można o wszystko, ale nie o sympatię do Jarosława Kaczyńskiego – świadczą o tym, że w szeroko rozumianym obozie władzy i jej sympatyków krąży przeświadczenie o tym, że PO nie tylko ma z kim przegrać, ale też, że coraz mniej realny jest wymarzony przez Tuska „wariant czeski” czy „wariant słowacki”.

Przypomnę, że w ostatnich wyborach w Republice Czeskiej wygrali socjaliści, ale rządu nie stworzyła zwycięska partia, lecz ugrupowania z drugim, trzecim i czwartym wynikiem wyborów. Skądinąd identyczna sytuacja zdarzyła się aż trzykrotnie w ostatnich pięciu wyborach parlamentarnych na Słowacji. Dwukrotnie Vladimír Mečiar i raz Robert Fico wygrali wybory, ale nie byli w stanie utworzyć rządu (przy czym w dwóch wypadkach chodziło o utrzymanie władzy).

Przy spadających sondażach Platformy premier Tusk od dość dawna śnił o perpetuum mobile w postaci koalicji cordon sanitaire, czyli PO–SLD i PSL. Inna sprawa, czy wszystkim politykom PO byłoby do twarzy z tworzeniem rządu z formacją, która blokowała w Sejmie RP uchwałę w sprawie uczczenia pamięci Grzegorza Przemyka.

Budapeszt nad Wisłą

Dziś widać już wyraźnie – a jest przecież dwa lata i kwartał do wyborów – że partia Jarosława Kaczyńskiego może jako pierwsza w Polsce po roku 1989 wygrać wybory na tyle mocno, aby samodzielnie tworzyć Radę Ministrów. Czy będzie to większość aż konstytucyjna, tak jak osiągnął to Victor Orbán – a przewiduje to w polskim kontekście Janusz Czapiński i obawia się tego Roman Giertych – to już inna sprawa. Na pewno nie jest to political fiction i ryzykowne byłoby taki scenariusz z góry odrzucić.

Przed Polakami stoi szansa na zmianę złej władzy. Zapewne robić będziemy to etapami. 25 maja 2014 roku Polacy mogą pokazać rządowi PO–PSL żółtą kartkę, choć w rezultacie tych wyborów władza się nie zmieni. Ale jak to na boisku politycznym często bywa, arbiter – czyli społeczeństwo – po jednej żółtej kartce sięga do kieszeni po drugą żółtą. Oznacza to kartkę czerwoną i pożegnanie z władzą. Donald Tusk, kibic piłkarski, na pewno zrozumie tę metaforę.

Przed nami prawdziwy polityczny maraton, a mówiąc ściślej, „polityczny czwórskok”. W ciągu zaledwie półtora roku Polacy aż cztery razy pójdą do wyborczych urn. W ostatnią niedzielę maja 2014 roku odbędą się wybory do europarlamentu – podobnie jak w pozostałych krajach członkowskich Unii Europejskiej – a po paru kolejnych miesiącach wybory samorządowe. W 2015 z kolei czekają nas najpierw wybory prezydenckie na przełomie wiosny i lata, a na przełomie października i listopada wybory do Sejmu i Senatu RP.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę