Związki zawodowe pod lupą

Pracodawcy i pracownicy grają w tej samej drużynie, więc dialog i współpraca powinny być osią ich wzajemnych relacji. W Polsce musimy się jeszcze sporo pod tym względem nauczyć – pisze analityk Instytutu Obywatelskiego.

Publikacja: 01.08.2013 20:29

Jan Gmurczyk

Jan Gmurczyk

Foto: materiały prasowe

Jak wiadomo, związkom zawodowym na całym świecie leży na sercu dobro pracowników, co oznacza walkę o wyższe pensje, stabilność zatrudnienia itp. Generalnie rzecz ujmując, do realizacji tych celów można dążyć trojako.

Po pierwsze, szansę na wzrost płac i większą pewność zatrudnienia oferuje ograniczenie podaży pracy. Mówiąc bardziej po ludzku, im mniej pracowników w jakimś zawodzie, tym usilniej trzeba zabiegać o ich usługi, co winduje płace w górę i sprawia, że to raczej praca szuka pracownika, a nie odwrotnie. Przykładowo, dziś w licznych zakątkach Polski brakuje dobrych elektryków. Kto chce takiego zatrudnić, często musi stanąć w kolejce, a do tego jeszcze słono zapłacić.

Słaba dostępność podobnych fachowców w naszym kraju to pokłosie emigracji i pochopnego odwrotu od szkolnictwa zawodowego, czyli niejako efekt niezamierzony. A jak podaż pracy mogą celowo próbować obniżyć związkowcy? W wielu branżach w grę wchodzi odsiew chętnych do pracy za pomocą egzaminów, certyfikatów i innych form dokumentacji uprawnień zawodowych. Można też starać się zwęzić szeregi pracujących wcześniejszymi emeryturami.

Związkowcy podobne postulaty z reguły tłumaczą tym, że egzaminy gwarantują wysoką jakość usług, a przywileje emerytalne są konieczne, bo „ten zawód to prawdziwa harówka”. Czasem takie uzasadnienie jest słuszne, czasem absurdalne. Zazwyczaj jednak zmniejszenie podaży pracy oznacza nie tylko korzyści dla wąskiej grupy pracowników, ale też skutki dla społeczeństwa, np. droższe i mniej dostępne usługi, obciążenie budżetu państwa czy większe bezrobocie z powodu barier w dostępie do niektórych zawodów.

Roszczeniowo czy konstruktywnie?

W drugim wariancie wyższe płace i pewność zatrudnienia można uzyskać dzięki odpowiednim zapisom prawa. W tym miejscu katalog klasycznych działań związkowców otwierają zabiegi o wyższą płacę minimalną, dłuższe okresy ochronne przed zwolnieniem i demontaż elastycznych form zatrudnienia.

W Danii uliczne protesty to ostateczność, a nie początek rozmów z przedsiębiorcami

Ale i tu ceną okazuje się wyższe bezrobocie. Praca staje się droższa, więc pracodawcy „kupują” jej mniej. W efekcie przywilejami cieszą się ci pracownicy, którzy nie wypadli z rynku pracy (największą szansę stracić posadę mają osoby młode lub nisko wykwalifikowane). Usztywnienie regulacji utrudnia przy okazji życie przedsiębiorcom, a to przecież od ich kondycji zależy stan gospodarki. Dla przykładu w Polsce sektor prywatny wytwarza w przybliżeniu 70 proc. PKB i zatrudnia około 75 proc. ogółu pracowników.

Wreszcie, w trzecim wariancie, związkowcy mogą zabiegać o wzrost popytu na pracę.

Chodzi o to, by gospodarka rozwijała się prężniej i powstawało więcej etatów. Dzięki temu z jednej strony kurczą się szeregi bezrobotnych, a z drugiej łatwiej znaleźć nową pracę, gdy straci się starą. Atrakcyjniejsze stają się też wynagrodzenia, bo pracodawcy – potrzebując więcej rąk do pracy – konkurują o pracowników. Aby do takiej sytuacji doprowadzić, należy dbać o dobre warunki dla biznesu, odpowiednią elastyczność rynku pracy, innowacyjność, postęp techniczny, atrakcyjność inwestycyjną kraju, promocję rodzimych towarów za granicą itd. Ten model działania jest nieschematyczny, ale i najbardziej konstruktywny z trzech opisanych. Brzmi jak economic fiction?

Spójrzmy na Danię, gdzie związki zawodowe zrzeszają blisko 70 proc. pracowników (dane OECD za 2010 rok), a mimo to rynek pracy odznacza się światowej klasy elastycznością i minimalną ochroną etatów, choć akurat płace są sztywne i ustalane w dużej mierze zbiorowo. Związkowcy współpracują z pracodawcami i mówią: „możecie nas zwalniać z dnia na dzień, bo w takim systemie równie łatwo znajdziemy też nową pracę”. Uliczne protesty to ostateczność, a nie początek rozmów z przedsiębiorcami. Rotacja pracowników jest spora, ale za to firmom łatwiej o adaptację do zmiennej rzeczywistości.

Eurostat podaje, że skorygowana sezonowo stopa bezrobocia wyniosła w Danii w maju br. 6,8 proc. wobec średniej unijnej 11,0 proc.

Oczywiście, duński rynek pracy to w dużej mierze przypadek unikalny, lecz zalety dialogu opartego na postawie konstruktywnej wydają się dość uniwersalne. Do czego z kolei może przyczynić się rozrost różnych przywilejów pracowniczych, krępujących rynek pracy i oderwanych od realiów gospodarczych, dobrze ilustruje choćby przykład pogrążonej w kryzysie Grecji.

Szlifujmy jakość

A jak sprawa wygląda w Polsce? Według danych OECD w 2010 roku związki zawodowe skupiały niecałe 15 proc. pracowników, co otwiera pole do pytań o skalę ich reprezentatywności. Wielu ekonomistów i przedsiębiorców jest przy tym często rozczarowanych postawą związkowców, np. ich sprzeciwem wobec uelastycznienia czasu pracy w kryzysie, naciskiem na szybki wzrost płacy minimalnej czy niedawnym zerwaniem rozmów w Komisji Trójstronnej.

Pamiętajmy jednak, że pracodawcy i pracownicy grają w tej samej drużynie, więc dialog i współpraca powinny być osią ich wzajemnych relacji. W Polsce musimy się jeszcze sporo pod tym względem nauczyć. Przykładowo popularny raport Światowego Forum Ekonomicznego (WEF) „Global Competitiveness Report 2012–2013” przypisał Polsce 93. miejsce na 144 ogółem w kategorii współpracy na linii pracownicy-pracodawcy (cooperation in labor-employer relations), co plasuje nas ponad dwa razy bliżej Grecji (lokata 130.) niż Danii (miejsce 3.).

Autor jest ekonomistą, analitykiem Instytutu Obywatelskiego

Jak wiadomo, związkom zawodowym na całym świecie leży na sercu dobro pracowników, co oznacza walkę o wyższe pensje, stabilność zatrudnienia itp. Generalnie rzecz ujmując, do realizacji tych celów można dążyć trojako.

Po pierwsze, szansę na wzrost płac i większą pewność zatrudnienia oferuje ograniczenie podaży pracy. Mówiąc bardziej po ludzku, im mniej pracowników w jakimś zawodzie, tym usilniej trzeba zabiegać o ich usługi, co winduje płace w górę i sprawia, że to raczej praca szuka pracownika, a nie odwrotnie. Przykładowo, dziś w licznych zakątkach Polski brakuje dobrych elektryków. Kto chce takiego zatrudnić, często musi stanąć w kolejce, a do tego jeszcze słono zapłacić.

Pozostało 86% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Emmanuel Macron w swych deklaracjach jawi się jako wizjonerski lider Europy
Opinie polityczno - społeczne
Michał Matlak: Czego Ukraina i Unia Europejska mogą nauczyć się z rozszerzenia Wspólnoty w 2004 r.
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Wolność słowa w kajdanach, ale nie umarła
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Partie stopniowo odchodzą od "modelu celebryckiego" na listach