Nie wszystko, co angielskie jest przereklamowane jak śliwkowy pudding. Kryminały Agathy Christie, bez dwóch zdań, do tego ekskluzywnego klubu należą. Motywem przewodnim „Dziesięciu małych Murzynków" jest staromodna śpiewka – wyliczanka z czasów, gdy dzieci potrafiły się bawić, nim zamilkły przed wirtualnymi levelami. W tej powieści każdego ranka znajduje się skorupy kolejnej figurki Murzynka oraz jednego denata ze startowego kręgu dziesięciu osób.
Niewiele już figurek zostało Palikotowi. Ciągnie się za nim pobojowisko skorup licznych figur, póz i falsyfikatów i to, bynajmniej, nie wypalonych ze szlachetnej porcelany. Ale, gdy jesteś w opresji, nie wołaj ratunku. Krzycz: Pali się ! - to jedna z głównych zasad survivalu. Przyszło toteż Palikotowi napisać kolejny list. Tym razem do przyjaciół z PO, którzy choć na chwilę być przyjaciółmi przestali, właśnie dostali tym samym ponowną szansę.
List ten jest wyznaniem przyjaźni niemal takiej, jaka była motorem duszoszczypatielnej epistoły do rosyjskiego premiera czasu ogniowej próby Euro i naporu ojczyźnianego faszyzmu. List obecny kusi również wezwaniem do jedności w duchu listu z wiosny - do szefa SLD - o potrzebie zjednoczenia serc wobec robociarskiego święta oraz Europy Plus. Co jednak wydaje się smakowite kotu, to lisowi nie zawsze. Zwłaszcza, gdy jest nadziane czymś podejrzanym. Tym razem taktyka epistolograficzna autora wspięła się na wyższe piętro politycznej przebiegłości. Trzeba działać, gdy we własne szeregi wkrada się zwątpienie. Palikot postawił na partyjny proletariat poselski Platformy w sztuce siania zamętu na zapleczu. „ Jesteście otoczeni! Wasz opór nie ma sensu!" – to klasyka. Nie ma to jak przekonać myszy, że toną i już tylko zgrabnie wyłuskać jedną po drugiej. W tym fachu nie ma kolegów. Pułapka na myszy to wątek, który nadaje się nawet na kryminał, jak świadczy o tym twórczość boskiej Agathy. Ale, jak to z serem bywa, jeśli smaczne kąski na przynętę nie mają smaku mydła, to dziwnie pachną, albo mają dużo dziur.
Nie warto zastanawiać się, o co znów chodzi autorowi listu z polityką przyjazną dla biznesu. Tamtych dwieście, czy trzysta poprawek do przepisów spłodzonych przez niego w fazie trwania w jednocie z byłymi przyjaciółmi z PO, to wystarczająca średnia jak na jednego posła, więc ta niezłomna wola przyjaźni do biznesu nadaje się do kabaretu.
Sprawa gorsza to to, że smaczną przynętą ma być „państwo wolnościowe". Gdyby tym razem perswazja listowna miała zadziałać i rezultat jej strategii ustaliłby się na 1:2, to na ustach mniej żarliwych przyjaciół autora zgasłby ironiczny uśmiech. „Wolnościowe" państwo wydaje się cuchnąć odorem znajomym, echem minionych lat. To przecież typowy „ideologiczny smrodek" z lat socjalizmu i donosów oraz elementarza politruka. Adekwatny idealnie do tego, co wydziela słówko „wolnościowe". Bo państwo „wolnościowe" to jednak nie to samo co państwo wolne. „Wolnościowość" to nie wolność. 20 –procentowe masło nie jest już masłem. Tak myślę i zatykam swój delikatny nosek nadzwyczaj wrażliwy na ideologiczne smrodki. Mam wielką nadzieję, że nie pozwolimy podmienić sobie skrycie pięknego słowa „wolność" na figurkę z byle czego.