Pechowy minister, próbując uspokoić tłum, zaintonował znaną i bardzo popularną (nie tylko na Ukrainie) przyśpiewkę kibiców piłkarskich „Putin ch...!". Rozradowany tłum nagrodził go oklaskami, a potem zaczął śpiewać, rezygnując z obrzucania budynku kamieniami i farbą. Rosyjski kolega Deszczycy Siergiej Ławrow powiedział o nim: „ta osoba", i dodał: „więcej nie mam o czym z nim rozmawiać". Kreml jeszcze nie sformalizował żądania odwołania Ukraińca za obrażenie Władimira Putina, ale pewnie stanie się to wkrótce.
Jeśli tak, to Deszczyca będzie wielkim pechowcem, albowiem nie jest jedynym dyplomatą z państw dawnego ZSRR, któremu widowiskowo puszczają nerwy. Sam minister Ławrow obrzucił w 2008 r. wyzwiskami ówczesnego brytyjskiego ministra spraw zagranicznych Davida Milibanda. „A kim ty, k..., jesteś, żeby mnie pouczać!" – wrzasnął do Brytyjczyka w rozmowie telefonicznej.
Ale jej treść przedostała się do opinii publicznej. Skończyło się na tym, że Ławrow tłumaczył, iż chodziło o ówczesnego prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego, którego Rosjanin – jak sam przyznał – nazwał „pier... szaleńcem".
Błąd w tłumaczeniu miał sprawić nieprzyjemne wrażenie, jakoby szef rosyjskiej dyplomacji obrzucał wyzwiskami Brytyjczyka. Z tego eleganckiego wywodu wynika, że byłego prezydenta Gruzji można było obrzucać wyzwiskami i nikt tego na Kremlu nie uważał za niewłaściwe.
W istocie sygnał dał sam prezydent Władimir Putin. Według francuskiego „La Nouvel Observateur" w czasie rozmowy z ówczesnym prezydentem Nicolasem Sarkozym obiecał, że „powiesi Saakaszwilego za jaja". Do dziś nie spełnił obietnicy, ale też nie przeprosił za jej złożenie.