Ksiądz Lemański to nieformalny duchowy lider wszelkich rogatych dusz w Kościele katolickim. Ale rogatych w znaczeniu pozytywnym: tych poszukujących i dynamicznie wierzących, raczej według ducha niż litery. Stanowi więc pewną wartość w Kościele i dla Kościoła, czy to się biskupom podoba czy nie.
Ostatnio podczas festiwalu Przystanek Woodstock znów nabroił. Chociaż ostatecznie nie spotkała go żadna poważna kara, nie da się zaprzeczyć, że powiedział kilka cierpkich słów pod adresem swojego Kościoła i jego kapłanów. I nie da się przejść obok nich obojętnie.
Krytyka radykalna
Wydawało się, że były duszpasterz z Jasienicy podporządkował się decyzji abp. Henryka Hosera. I tym samym wypełnił znaczeniem cnotę posłuszeństwa. Miał siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. Ale na festiwalu Jerzego Owsiaka nie szczędził słów krytyki pod adresem polskich biskupów i rodzimego Kościoła katolickiego. Mówił: „Głos Kościoła w Polsce to nie jest głos Kościoła powszechnego – inaczej mówi się w Czechach, Francji czy Rzymie. W Polsce to głos ludzi sfrustrowanych, tracących władzę, ich głos jest bezowocny, nieskuteczny".
To bardzo surowa ocena. Ale jeśli się spojrzy na Kościoły lokalne w wymienionych krajach, trzeba przyznać, że ks. Lemański ma dużo racji. Tam się mówi do wiernych innym językiem. I wchodzi się w twórczy dialog ze świeckością czy nawet ludźmi niewierzącymi (lecz nie na obrzeżach życia duchowego jak w Polsce przy okazji Dziedzińca Pogan, tylko w jego centrum).
Ostatni wyczyn ks. Lemańskiego postawił jednak w trudnym położeniu nie tylko konserwatywnego hierarchę, z którym od lat były proboszcz z Jasienicy toczy spór. Również zwolennicy tego drugiego stanęli przed dylematem. Nie da się bowiem ukryć, że krytyka ks. Lemańskiego była radykalna. A to nie wszystkim „katolikom otwartym" i koncyliacyjnym odpowiada.