Imperium chce być cywilizacją - o Rosji pisze Janusz Onyszkiewicz

Scalanie „rosyjskiego świata" nie musi oznaczać aneksji. Może się ograniczać do wciągania nowych krajów do struktury zapewniającej Rosji dominację, a mianowicie do Unii Eurazjatyckiej – zauważa były szef MON.

Aktualizacja: 01.02.2015 22:41 Publikacja: 01.02.2015 21:49

Prezydent Rosji Władimir Putin

Prezydent Rosji Władimir Putin

Foto: AFP

Wydarzenia ostatniego roku przywołują po raz kolejny pytanie, czym jest Rosja prezydenta Władimira Putina i jakim krajem chce być. Churchill powiedział przecież kiedyś, że Rosja to enigma.

Marzenia o potędze

Po okresie zamętu i niepewności wiązanym z rządami prezydenta Borysa Jelcyna można było mieć nadzieję, że Rosja zacznie stawać się krajem bardziej przewidywalnym. Krajem, w zachowaniu na scenie wewnętrznej i międzynarodowej, a także w przyjmowanym systemie wartości, zbliżającym się do demokratycznego Zachodu. Wyrazem tej nadziei były koncepcje jednolitej przestrzeni politycznej od Vancouver do Władywostoku, a także umowa między Rosją a Unią Europejską, w której nakreślono katalog obszarów ścisłej współpracy w sferach gospodarczych i społecznych, a także obejmujących bezpieczeństwo i politykę zagraniczną. Poważne osobistości proponowały nawet przyjęcie Rosji do NATO.

Unia Europejska była przez Kreml postrzegana jako główny partner, który razem z Rosją miał stanowić przeciwwagę dla Stanów Zjednoczonych oraz rosnących w siłę Chin i innych krajów Azji.

W niepamięć poszły perturbacje roku 1998, kiedy Jelcynowska Rosja stanęła w obliczu niewypłacalności i musiała drastycznie zdewaluować rubla, a poziom realnych dochodów ludności obniżył się o ponad 30 proc. W roku 2006 w rosyjskich kręgach opiniotwórczych panowało przekonanie, że pod rządami Władimira Putina Rosja wkrótce stanie się jedną z największych potęg gospodarczych, rubel będzie globalną walutą rezerwową, a Moskwa – jednym z najważniejszych centrów finansowych świata.

Zawiedzione ambicje

Rok 2008 przyniósł gwałtowne otrzeźwienie. Choć z początku się wydawało, że Rosja przejdzie czas kryzysu wywołanego zaburzeniami na rynkach finansowych suchą stopą, szybko okazało się, że spadek rosyjskiego PKB jest najwyższy w całej grupie państw znanej jako G-20. Nadzieje na stały i szybki rozwój się rozwiały, zniknęło przekonanie o zajęciu w nieodległej przyszłości miejsca wśród głównych potęg gospodarczych świata. Mimo utrzymujących się wysokich cen ropy i gazu gospodarka rosyjska zdradzała objawy stagnacji i działający przez dłuższy czas nieformalny kontrakt Putina ze społeczeństwem sprowadzający się do układu: „ja wam zapewniam stale i szybko rosnący poziom życia, a wy nie wtrącacie się do spraw władzy", mógłby się zawalić tak jak na Ukrainie. Zażegnaniem tej groźby mogło więc być jedynie zmobilizowanie społeczeństwa rosyjskiego wokół innej idei – wielkiego i silnego państwa swą siłą budzącego respekt i szacunek w świecie.

Rok 2008 przyniósł Rosji nowe ważne politycznie doświadczenie. Wojna z Gruzją pokazała, że Zachód nie jest skłonny podejmować żadnych drastycznych kroków i akceptuje przetestowaną, szczególnie w Abchazji, rosyjską koncepcję wojny prewencyjnej, a także praktykę „wyrywania" poszczególnych obszarów i przywiązywania ich do Rosji. Świadczyła o tym choćby amerykańska polityka „resetu", która została przez Kreml uznana za politykę w rodzaju „grubej kreski" i „business as usual".

Rozwiały się za to nadzieje, że wielkość Rosji można będzie budować przez uzyskanie statusu „pełnego" partnerstwa z NATO i UE. Dla Kremla oznaczało to uzyskanie takiej pozycji, dzięki której sprzeciw Rosji w sprawach dotyczących polityki zagranicznej, gospodarczej czy obronnej będzie musiał być przez UE czy NATO uwzględniany. Tym samym plany Moskwy dotyczące odzyskania pozycji globalnego gracza i jednego ze światowych centrów siły na bazie rozumianego „po rosyjsku" partnerstwa z UE i USA zawiodły.

Dla ambicji Kremla policzkiem była opinia wyrażana przez wielu wybitnych polityków zachodnich, że Rosja jest jedynie lokalnym mocarstwem. Aby więc „wstać z kolan" i powrócić na światową polityczną scenę jako kluczowe globalne mocarstwo, Rosja musiała poszukać innego scenariusza.

Samodzierżawie, prawosławie i narodowość

Tu pojawia się pytanie, jakie ma być jej miejsce w świecie. I jak zbudować inny system, w którym kraj odgrywałby dominująca rolę i który byłby na tyle silny, by zapewnić mu pozycję jednego ze światowych centrów siły, czyli odtworzenie – w innej sytuacji – pozycji, jaką miała Rosja w czasach Związku Radzieckiego. Z tą różnicą, że dla tej nowej konstrukcji politycznej należy znaleźć uzasadnienie odmienne od uzasadnienia poprzedniego, czyli idei komunistycznej. Taką ideę Rosja Putina znalazła w postaci zmodyfikowanych co prawda, ale jakże znajomych jeszcze z czasów carskich koncepcji.

Najjaśniej zasady, na których opierał się polityczny system Rosji, wyraził swego czasu carski minister Siergiej Uwarow. Były to: samodzierżawie, prawosławie i narodowość. Misją zaś Rosji było nie tylko „pozbieranie" wszystkich ziem słowiańskich, ale także obrona prawosławia, gdziekolwiek by jego wyznawcy się znajdowali. Samodzierżawie oznaczało bezwzględną dominację państwa uosabianego przez cara. Jedyne reformy, o jakich można było mówić, to reformy wprowadzane odgórnie.

Rosja to według tych poglądów prawny i ideowy dziedzic Bizancjum, a więc depozytariusz jego tradycyjnych wartości, a także nieskrzywionej zachodnim racjonalizmem wiary prawosławnej. Z tego wynikała szczególna rola Rosji jako bastionu jedynej autentycznej cywilizacji, opartej na trwałych wartościach, cywilizacji odmiennej od „przeżartej rozpustą myśli i bezwstydem wiedzy", a także spętanej prawnym legalizmem cywilizacji zachodniej. Zadaniem Rosji jest więc nie tylko ochrona tej cywilizacji, ale przede wszystkim jej szerzenie, także przez politykę imperialną. Nawiasem mówiąc stąd rodziło się przekonanie o wiarołomnej postawie Polski, która okazawszy się słabsza, nie była gotowa uznać, że to Rosji przypadła dziejowa misja zjednoczenia Słowiańszczyzny i „zlania wszystkich słowiańskich rzek w rosyjskie morze".

Służby mają państwo

Obserwując politykę Władimira Putina, nie sposób nie dostrzec analogii z carskimi czasami. W koncepcji demokracji sterowanej, która w praktyce politycznej oznacza powiększającą się koncentrację władzy, likwidację społeczeństwa obywatelskiego z pełną kontrolą nad sądami i prasą (szczególnie elektroniczną), i narastającą obawą przed wszelkimi ruchami oddolnymi dostrzec można podobieństwa do carskiego samodzierżawia.

Obecna Rosja ma jednak nową cechę. Parafrazując stare powiedzenie o Prusach, że nie jest to państwo, które ma wojsko, ale wojsko, które ma państwo, to – jak zauważył Adam Daniel Rotfeld – Rosja Putina też nie jest państwem, które ma służby specjalne, ale służby specjalne, które mają państwo.

Nie ma w tym wiele przesady. Wystarczy przywołać opinię badaczki rosyjskich elit Olgi Krysztanowskiej z Rosyjskiej Akademii Nauk, która stwierdza, że 77–78 proc. elity aktualnej władzy jest w jakiś sposób związane ze służbami specjalnymi.

Przywracana jest państwowa rola Cerkwi prawosławnej, choć nikt nie ma wątpliwości, że tak jak za czasów carskich jest ona pod pełną kontrolą władzy. Jest ona potrzebna do odtwarzania więzi między wszystkimi wyznawcami prawosławia i do tworzenia mitu „rosyjskiego świata", świata innej cywilizacji, opartej na tradycyjnych, zapomnianych bądź odrzuconych przez Zachód wartościach, świata, który Rosja Putina ma chronić, a w końcu scalać. Niektórzy co radykalniejsi ideolodzy jak Aleksandr Bowdanow z Uniwersytetu Moskiewskiego, twierdzą nawet, iż „uznając, że konflikt Rosji z Zachodem ma podłoże cywilizacyjne, powinniśmy zmierzać do tego, by zniszczyć Zachód w jego obecnej postaci jako cywilizację".

Kluczowa rola Ukrainy

Rosja wraca więc do swej tradycji imperialnej. Zmianie uległ język politycznego dyskursu. Jak słusznie zauważył Aleksiej Arbatow, „termin »imperializm« stracił negatywną konotację i uzyskuje często wręcz heroiczne brzmienie". To scalanie „rosyjskiego świata" nie musi zawsze oznaczać aneksji, może się ograniczać do wciągania coraz to nowych krajów i obszarów do struktury zapewniającej Rosji dominację, a mianowicie do formalnie już zainaugurowanej Unii Eurazjatyckiej. To ona ma być jeśli nie nowym „rosyjskim światem", to jego naturalnym rozszerzeniem, ostoją innej, bardziej autentycznej cywilizacji. Ma to też być silny „wzmacniacz" pozycji Rosji umożliwiający jej uzyskanie równego statusu wobec USA, a także UE.

Według niektórych Unia Eurazjatycka powinna nawet zaproponować członkostwo takim krajom, jak Grecja, Cypr czy Bułgaria, bo kultura prawosławna czyni te kraje naturalnymi składnikami tworzonej polityczno-cywilizacyjnej konstelacji.

Ukraina ma dla tego imperialnego projektu kluczowe znaczenie. W końcu to Kijów jest „matką wszystkich miast ruskich", a dla Putina Ukraińcy to rosyjska grupa etniczna mówiąca jednym z rosyjskich dialektów, ich państwo to chwilowa aberracja, a prawdziwe, bo prawosławne chrześcijaństwo zostało wprowadzone ochrzczeniem Rusi na Krymie.

Historia lubi się powtarzać. Podobno za pierwszym razem jest to dramat, za drugim – farsa. Obecny rozwój sytuacji w Rosji każe jednak to twierdzenie zakwestionować. Dziś jesteśmy bowiem świadkami nie farsy, ale dramatu, a może nawet tragedii. Bo czy wobec narastającej gospodarczej katastrofy związanej ze spadkiem cen ropy i zachodnimi sankcjami nie pojawi się w kierowniczych kregach Putinowskiej Rosji idea „ucieczki do przodu" i przejście do kolejnego etapu scalania „rosyjskiego świata", tak jak to się stało z Krymem? Bo przecież tamta aneksja zapewniła Putinowi niebywałą popularność, tak jak generałowi Galtieriemu – szefowi argentyńskiej junty ogromną popularność zapewniła inwazja na Falklandy w 1982 r. Tyle że w wypadku Galtieriego entuzjazm nie trwał długo...

Ukrainie i Ukraińcom trzeba okazać jak najdalej idącą pomoc nie tylko dlatego, że mają prawo do zachowania terytorialnej integralności, ale też dlatego, że mają prawo do samodzielnego określenia swego miejsca w Europie i świecie. No i chodzi nie tylko o Ukrainę. Chodzi o Rosję. Bo Putin to nie cała, na szczęście, Rosja, tak jak Galtieri nie był całą Argentyną. Należy go jednak powstrzymać, a mogą to zrobić jedynie Ukraińcy...

Autor był dwukrotnie ministrem obrony narodowej (1992–1993 i 1997–2000), posłem na Sejm oraz europosłem

Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Źle o Nawrockim, dobrze o Hołowni, w ogóle o Mentzenie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Wybory prezydenckie zostały rozstrzygnięte. Wiemy już, co zrobi nowy prezydent
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne