Postanowienia mińskie pokazały nieskuteczność Unii Europejskiej wobec Rosji. Najpierw nie była ona w stanie skutecznie wesprzeć prezydenta Petra Poroszenki, który musiał zaakceptować wszystkie roszczenia Władimira Putina oraz uznać przeniesienie kosztów ich realizacji na Ukrainę. A potem nie była w stanie zagwarantować przestrzegania warunków kruchego rozejmu przez armię rosyjską.
Kreml podzielił Unię obietnicami koncesji gospodarczych dla tych, którzy akceptują jego politykę, następnie wciągając Niemcy i Francję w grę na swoich zasadach i utrzymując skompromitowany „format normandzki". Prezydent François Hollande i kanclerz Angela Merkel zgodzili się na politykę, której efektem było legitymizowanie roszczeń Kremla, kosztem poszanowania prawa międzynarodowego. Stało się to pod hasłem zakończenia walk za wszelką cenę, aby uniknąć dalszych ofiar.
Doświadczenie pokazuje jednak, że ustępowanie agresywnemu dyktatorowi zwiększa jedynie liczbę ofiar i pogarsza sytuację. Traktowanie dostępu do rynku rosyjskiego jako ratunku dla takich firm jak Renault i Total czy RWE, Siemens lub Daimler za cenę poświęcenia wartości i interesów europejskich na Ukrainie jest błędem. Nakręca bowiem tylko spiralę ustępstw wobec Kremla, podczas gdy wyjście z niej jest coraz trudniejsze i kosztowniejsze.
Kasta pasożytnicza
Realizowanie interesów europejskich wymaga uznania prostego faktu – projekt wciągania Rosji do Unii (pojmowany jako przyjmowanie przez nią standardów europejskich na skutek zacieśniania więzi gospodarczych) zbankrutował. Kluczem do obrania właściwej strategii jest zrozumienie istoty wewnętrznej polityki rosyjskiej i interesów ekipy Putina, których funkcją jest polityka zagraniczna. Nie jest ona „nieobliczalna". Rządzi się żelazną logiką.
Powody agresji na Ukrainę są konsekwencją obrony wewnętrznego systemu rosyjskiego. Kluczem do jego zrozumienia jest jedno słowo – korupcja. Władimir Putin swe rządy oparł na ludziach postsowieckich służb i wojska, dzięki którym przywrócił system autokratyczny. Dzięki temu systemowi scentralizował zarządzanie zasobami państwa, aby ułatwić kremlowskiej elicie ich przejmowanie. W proceder korupcyjny zaangażowanych jest kilka milionów ludzi tworzących piramidę interesów, a na samej górze ich zwornikiem jest Putin. Ponieważ zasoby państwowe są zarządzane centralnie, korupcja też jest scentralizowana. Nadzoruje ją najbliższy krąg współpracowników i partnerów biznesowych prezydenta. Niewielkie korzyści trafiają do osób tworzących podstawę piramidy, podczas gdy ludzie bliscy Putinowi mogą liczyć na kilkudziesięciomiliardowe zyski. System ma zdolność kooptacji i daje możliwość awansu. Zawsze znajdą się więc ci, którzy nie zdążyli jeszcze wystarczająco zarobić. I to oni gwarantują trwałość systemu.
Schematy korupcji nie są specjalnie wyrafinowane. Należą do nich przyznawanie zamówień państwowych zaprzyjaźnionym firmom, wspieranie ich kredytami na korzystnych warunkach przez państwowe banki czy sprzedawanie rosyjskich produktów za granicę przez doliczających marżę pośredników powiązanych z oligarchami Kremla.
System jest na tyle zachłanny, że nie tylko przejmuje część zysków państwowych firm, lecz także okrada budżet kraju. Nie dziwi więc, że Rosja mimo ogromnych zasobów się nie modernizuje. Ale jak mogłaby, skoro olbrzymia część jej dochodów przejmowana jest przez kastę pasożytniczą. Należący do niej ludzie myślą o kraju jako o instrumencie, dzięki któremu mogą zwiększać własne dochody. W efekcie Putin i wielu jego współpracowników stali się właścicielami dziesiątków miliardów dolarów, dziś zainwestowanych na całym świecie. Nie martwią się zatem strategicznymi problemami kraju, np. imigracją chińską na Syberii. Uważają, że potencjał nuklearny Rosji jest wystarczający, aby zniechęcić Pekin do przejmowania kontroli nad obszarami dalekowschodnimi. Jedyne, co obchodzi rosyjską elitę, to utrzymanie systemu autokratyczno-korupcyjnego, gwarantującego jej korzyści. Temu celowi podporządkowana jest też polityka zagraniczna.