Zgorzelski: Witos znów walczy z Piłsudskim

Niezwykle ciężko będzie zasypać doły podziałów, które każdego dnia wykopują sanacyjni pogrobowcy - pisze polityk PSL, samorządowiec.

Publikacja: 06.03.2017 00:01

Piotr Zgorzelski

Piotr Zgorzelski

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

Zbliżające się wybory samorządowe stały się okazją do ponownego wybuchu konfliktu o wizję naszego kraju. Znów aktualne staje się pytanie, czy chcemy samorządności i władzy w rękach mieszkańców, czy silnego centralnego urzędu, który z Warszawy będzie wszystkim zarządzał. Po kilkudziesięciu latach wraca pytanie, które zadawali sobie Polacy przed II wojną światową. Do swoich wizji przekonywali ich wtedy Wincenty Witos i Józef Piłsudski. Kto dziś zwycięży w tym sporze?

W społeczeństwie na prowadzenie wysuwa się Witos. Doświadczenia ruchu ludowego, wywodzącego się przecież z posiadającej dużą autonomię Galicji pokazują, że jeśli tylko zaistnieją ku temu odpowiednie warunki, Polacy potrafią zarządzać i budować. Sprawy lokalne najlepiej rozwiązuje się blisko, w swoim otoczeniu. Warszawskie gabinety są zbyt odległe od Mąkowarska, Wólki i wielu innych małych miejscowości. To lokalne społeczności najlepiej wiedzą, jak rozwiązać palące je problemy. W gminie czy nawet w powiecie ludzie najlepiej wiedzą, kto dobrze sprawuje władzę. Mieszkańcy  uczestniczą w jej decyzjach chociażby poprzez udział w otwartych sesjach rady gminy lub powiatu. Samorządność to zatem swego rodzaju oś ludowego spojrzenia na państwo. Dla ideowych spadkobierców Witosa silna Polska to kraj silny mocą  swoich mieszkańców, a suma ich osiągnięć stanowi o powodzeniu na szczeblu centralnym. Nie może być inaczej, skoro sam Witos podkreślał „Fundamentem państwa musi być obywatel wolny, świadomy i ze swego losu zadowolony”.

Według sanacji i jej pogrobowców silne państwo to państwo policyjne z dużą rolą służb specjalnych. To środowisko jednoczy wizja spisku, który jest skierowany przeciwko nim. Do swojego funkcjonowania potrzebują strachu i afer. Takie podejście wynika z kształtu ustroju, czy może lepiej quasi-ustroju demokratycznego, jaki próbują budować politycy PiS. Wzorem swych „wielkich” poprzedników kreują system zarządzania państwem oparty na jednej osobie. Kiedyś dla sanacji politycznym guru był Józef Piłsudski, dziś dla rządzącej partii jest Jarosław Kaczyński. Prezydent, premier, ministrowie są tylko drugorzędnymi aktorami na scenie politycznej, których rola sprowadzona została do wykonywania  woli swego politycznego zwierzchnika.

W tak zbudowanym systemie, policja, służby specjalne, nieufność i podejrzliwość muszą stanowić codzienność, a jego podstawą musi być, i niestety jest, pogarda dla norm moralnych i prawnych demokratycznego państwa. Józef Piłsudski wielokrotnie dawał dowody owej pogardy wobec Sejmu, demokratycznie wybranych posłów, organów władzy publicznej. Co więcej, gardził także konstytucją i jej zapisami. „Sejm ladacznic”, „publiczne szmaty”, „Rzeczpospolita to wielki burdel, konstytucja to prostytutka, a posłowie to kurwy!”, czy wreszcie najbardziej poruszająca wypowiedź „Ja tego, proszę pana, nie nazywam Konstytucją, ja to nazywam konstytutą. I wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostituty. Pierdel, serdel, burdel”.

Czy to, co obecnie robi PiS nie przypomina nam tamtego sposobu myślenia i działania?  Czym, wobec woli Jarosława Kaczyńskiego, są zapisy konstytucji, czym orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego i opinie konstytucjonalistów? Nie dziwmy się więc zapalczywości, z jaką atakowane jest PSL, jak również inne formacje odrzucające taki sposób myślenia.

„Potęgi Państwa i jego przyszłości nie zabezpieczy żaden choćby największy Geniusz – uczynić to może cały, świadomy swych praw i obowiązków naród”. Mając w pamięci te słowa naszego ideowego przywódcy, całkowicie  odrzucamy  sposób sprawowania władzy przez obecnie rządzących.

Warto podkreślić, iż model realizowany przez PiS uniemożliwia właściwe pojmowanie przez polityków tej formacji idei samorządności, która jest przecież tak istotna dla ludowców, a dla PiS tak obca. Sprawy lokalne są nieważne. Wyborca to tylko narzędzie. Dowodów jest nazbyt wiele. Chociażby sprawa Anny Marii Anders, której nie udał się start na senatora w Warszawie. Zrzucona na spadochronie na Podlasie, w specjalnie dla niej zorganizowanych wyborach uzupełniających, wspierana przez cały klub parlamentarny i rząd walczyła z kandydatem, który był mocno osadzony w lokalnych realiach. Bagińskiemu nikt nie dawał szans, a mimo to różnica w głosach była znikoma. Dzisiaj jasno już widać, że ostrzeżenia o desancie z Warszawy oraz instrumentalnym traktowaniu mieszkańców były słuszne. Anna Maria Anders nie interesuje się regionem, z którego ją wybrano. Lata po świecie, korzystając z tak lubianych przez nią luksusów. O Polsce lokalnej zapomniała. Jak i cały postsanacyjny PiS, który w imię centralizacji władzy chce zniszczyć nawet własnych samorządowców.

W ruchu ludowym ceni się działanie i rozwój, co jest oczywistym pokłosiem chłopskiego etosu pracy. Na wsi najważniejsze było utrzymanie i powiększanie gospodarstwa. Tego typu zachowania wbudowane zostały w ludowe DNA. Mieszkańcy to widzą. Nic więc dziwnego, że w wyborach lokalnych to właśnie PSL stawało się zwykle coraz bardziej znaczącą siłą. Pozytywne przykłady można by mnożyć. Chociaż i ludowcom zdarzały się wpadki. Dzisiaj, gdy do władzy u ludowców doszło nowe, młode pokolenie, czarne owce są szybko usuwane z partii. Jedną z naczelnych zasad, którymi się kieruje Władysław Kosiniak-Kamysz to zero tolerancji.

Tolerancja dla patologii panuje za to w środowisku postsanacyjnym, które próbuje zawłaszczać nawet tradycje ludowców. Nie kto inny, a Jarosław Kaczyński ogłosił w miejscu narodzin i śmierci Wincentego Witosa, że PiS chce być spadkobiercą ruchu ludowego. Piłsudski w tym momencie musiał się przewracać w grobie. Polityk PiS, którego partia konsekwentnie odmawia rehabilitacji tegoż Witosa skazanego w hańbiącym procesie brzeskim, ustawionym przez polityków sanacyjnych. Powstaje jednak pytanie, czy w ogóle da się połączyć tak odmienne wizje Polski? Witos i władza w rękach ludzi oraz praca u podstaw kontra Piłsudski z jego dyktatorskimi zapędami, nacjonalizacją i centralizacją. Jest jasne, że pomysł organizacji życia społeczno-gospodarczego według Witosa jest biegunowo odległy od centralistycznych zapędów Piłsudskiego. Owa praca u podstaw i jej cele zostały pięknie wysłowione przez innego wybitnego przedstawiciela Ruchu Ludowego Stanisława Thugutta: „Przed nami droga daleka i trudna. Nikt z nas żywych nie zobaczy jej końca. I choć walka, którą toczymy, nie jest walką krwawą, niejeden padnie z wysiłku i znużenia. Uczcimy go serdecznym, braterskim wspomnieniem. Pozostali muszą iść dalej. My musimy iść dalej”.

Kluczowa różnica to zaufanie. Witos ufał w ludzką roztropność, pomysłowość oraz przedsiębiorczość. Wierzył, że samostanowienie jest podstawą rozwoju. Jednocześnie budował zaufanie i więzi międzyludzkie, w tym także solidarność i braterstwo. A to bardzo ważny element. Ta solidarność rozumiana jako pomoc i wsparcie wielokrotnie pojawiała się w historii ruchu ludowego. Choćby w działaniach Batalionów Chłopskich, które nie tylko walczyły, ale prowadziły też działania edukacyjne, aprowizacyjne czy wydawały prasę. Dziewczęta i kobiety w Batalionach Chłopskich w ramach ,,Zielonego Krzyża" opiekowały się dziećmi, chorymi i potrzebującymi wsparcia. Na terenach okupowanych stworzono zalążki lokalnych Małych Ojczyzn. Ta solidarność międzyludzka, braterstwo wręcz przetrwały do dzisiaj, najbardziej na wsi i w mniejszych miasteczkach, chociaż była zaciekle zwalczana przez komunistów. Owa solidarność, najpiękniej została wyrażona w testamencie Wincentego Witosa: „Zaprzestańcie wszelkich kłótni i sporów pomiędzy sobą, stańcie się jedna, wielką, mocną, solidarną, świadomą i kochającą się rodzina. Razem możecie dokonać cudów, osobno do niczego nie jesteście zdolni. Nie marnujcie czasu i sił na rzeczy drobne- jak załatwicie wielkie, mniejsze przyjdą same. Niech nareszcie naprawdę będzie „jeden za wszystkich - wszyscy za jednego”.

Niestety, dziś ta solidarność jest zwalczana przez PiS, chociaż w bardziej subtelny sposób. Wizja   Polski w ich wykonaniu to brak zaufania, podejrzliwość na każdym kroku i traktowanie Polaków jak duże dzieci. Są wystarczająco dorosłe, by oddać głos, ale potem mają zająć się swoimi sprawami, a zarządzanie każdym przejawem władzy ma odbywać się centralnie. Zrobią to członkowie partii. Czy to nie brzmi znajomo? Ta niebezpieczna ideologia, bazująca na strachu i terrorze już w historii była. O losie najdrobniejszych spraw ma rozstrzygać wódz i tylko on. Kto nie wierzy, niech sprawdzi. Przed wojną w 32 największych miastach rządzili komisarze. Taka sama wizja przyświeca pomysłowi, aby ograniczyć kadencje samorządowcom. Politycy PiS uważają, że Polacy nie potrafią dobrze ocenić wybranych przez siebie lokalnych burmistrzów lub wójtów, lepiej zrobią to za nich politycy z Warszawy. Odbieranie kompetencji samorządom już się dzieje w praktyce i  również temu służy. PiS nie mogąc wygrać w gminach, powiatach i województwach  bierze samorządy w ramach ,,operacji salami" - odcinając po kolei kompetencje samorządom upaństwawiając wszystko co się da.

Witosa i Piłsudskiego różniła też wizja sposobu działania. Ludowcy chcą budować i iść do przodu. Zmieniać rzeczywistość, skupiać się na tworzeniu. Z historii trzeba wyciągać wnioski, ale nie może być ona podstawą funkcjonowania. Wręcz przeciwnie, zachowując pamięć, działajmy - tak mówił Witos i jego następcy. Przytoczę w tym miejscu kolejny fragment wspomnianego wyżej testamentu przywódcy Ruchu Ludowego „Od tego Wasza przyszłość zależy! Idźcie z czasem i postępem naprzód, ale szanujcie prawdy i dogmaty wiekami i tradycją uświęcone. One są konieczne dla państwa i rodziny!”. Praca u podstaw, pracochłonne konsultacje społeczne, angażowanie wielu środowisk w proces decyzyjny i żmudne, ale niezbędne zdobywanie wiedzy i poznawanie wielu argumentów. Tak działa, przyzwyczajony do ciężkiej pracy, Władysław Kosiniak-Kamysz przemierzając setki i tysiące kilometrów, aby spotkać  się z Rodakami i ich słuchać . Być może dlatego, że z wykształcenia jest lekarzem i dobrze poznał smak pracy u podstaw. Tak bardzo weszło mu to w krew, że w czasie  Światowych Dni Młodzieży z udziałem Papieża zrzucił garnitur i wdział lekarski fartuch, niosąc jako wolontariusz pomoc potrzebującym. Jak Witos, który w chwilach wolnych od polityki pracował na rzecz swojego gospodarstwa. Ludowcy wiedzą, że nie da się zlikwidować biedy ustawą i rozdawnictwem. Rozumieją też, jak ważny jest solidaryzm społeczny. Ich cel to utrzymać, rozwijać, pracować.

Wizja sposobu działania post-sanacji w wykonaniu PiS jest diametralnie inna. Widać to choćby na przykładzie Janowa Podlaskiego. Kwitnąca stadnina popada w ruinę, bo nie zarządza nią gospodarz, a politruk. Za sanacji decyzje dotyczące wprowadzenia pakietu ustaw, które miały ograniczyć skutki Wielkiego Kryzysu, czekały latami na podjęcie. Tymczasem politycy i urzędnicy przez nich mianowani prześcigali się w gorliwości w szukaniu haków na swoich politycznych przeciwników. Od początku 1931 r. (drugi gabinet płk W. Sławka 4 grudnia 1930 – 26 maja 1931 r.) odnotowano wyraźne załamanie cen na produkty rolnicze, zwłaszcza hodowlane. Spadki cen nie ominęły również cen zbóż. Ówczesny guru polskiej polityki Józef Piłsudski był w spraw gospodarczych kompletnym dyletantem. Nie lubił ich, co było konsekwencją faktu, iż ich nie rozumiał (analogia do czasów współczesnych nasuwa się sama). Rząd płk W. Sławka nie podejmował żadnych konkretnych działań antykryzysowych. Kolejnym premierem, wybranym 27 maja 1931 r., został płk Aleksander Prystor. Był on jednym z najwierniejszych i najbardziej zaufanych ludzi Józefa Piłsudskiego. Nowy premier nie miał żadnej recepty na walkę z kryzysem. Kolejni ministrowie skarbu w jego gabinecie (ministra płk. Ignacego Matuszewskiego zastąpił brat marszałka – Jan Piłsudski) nie byli w stanie poradzić sobie z kryzysem. Historycy są zgodni, iż Jan Piłsudski, był kompletnie pozbawiony odpowiednich kwalifikacji, do pełnienia w tym trudnym okresie tak odpowiedzialnej funkcji, jednakże fakt, iż cieszył się on zaufaniem „czynnika decydującego” wystarczył. Nie przypomina nam to czegoś? Czyż najważniejszym kryterium w doborze obecnych ministrów nie jest przychylność „czynnika decydującego”? Warto podkreślić, że owej niemocy rządów sanacyjnych towarzyszyła niezwykle patriotyczna retoryka, pełna pięknych i wzniosłych ideałów i miłości do ojczyzny. Na ustach czołowych polityków tego okresu ogromnie dużo znaleźć można było nacjonalistycznych frazesów. Czy nie brzmi to znajomo? Dzisiaj hasła o Polsce słyszymy z obozu rządzącego co chwilę, za to czyny mówią zupełnie co innego, wzbudzając niedowierzanie nawet wśród niedawnych zwolenników. Na pierwszy plan wysuwa się tutaj zupełnie niezrozumiałe i szkodliwe dla Polski wspieranie za wszelką cenę Ukrainy. Tolerancja dla budowania tożsamości tego kraju na bandyckiej ideologii Bandery i jego spadkobierców budzi zrozumiały opór Polaków. W naszej narodowej świadomości historycznej  pamięć o ludobójstwie na Wołyniu jest zbyt żywa, by pozwalać sobie na pobłażliwość wobec widocznego na każdym kroku cynizmu politycznego władz Ukrainy.

Na razie największym przegranym tego konfliktu są Polacy. Nasz kraj, podzielony jest  jak nigdy dotąd na dwie części gdzie jedna połowa odmawia miejsca we wspólnocie narodowej drugiej.  Po  ponad 25 latach od odzyskania wolności jesteśmy na skraju rozpadu społeczeństwa na dwa obozy.

Niestety, współcześni kontynuatorzy idei sanacji, nie myślą nawet o próbie dialogu z kimkolwiek i o czymkolwiek. Z całym impetem dążą do konfrontacji. Demolują wszystko co zastali. Nie szanują żadnych ustaw, norm, dobrych obyczajów w polityce. Łacińska zasada „Lex retro non agit„ (prawo nie może działać wstecz) jest niczym wobec woli Jarosława Kaczyńskiego. Prezydent odpowiedzialny za przestrzeganie Konstytucji podpisuje wszystko, byle tylko nie narazić się na krzywe spojrzenia przywódcy . Obecna sytuacja jest najlepszym dowodem starego porzekadło „historia kołem się toczy”. Istotnie, wydaje się, iż ponownie jesteśmy w momencie ostrego konfliktu na linii sanacja – witosowcy. Tę pierwszą grupę reprezentuje Jarosław Kaczyński wraz ze swymi poplecznikami. Drugą Ci, którzy nie chcą żyć w kraju autorytarnym, w którym prezydent i premier są jedynie wykonawcami woli partyjnego wodza. Tak jak wspomniałem, jest to koalicja osób, które chcą być w Europie, chcą wolności, samostanowienia, pracy u podstaw, ludzie o wielu przekonaniach, otwarci na świat, ale też konserwatyści, wierzący i niewierzący. Na wstępie postawiłem pytanie która grupa zwycięży? Wobec wszystkich zagrożeń jakie niesie ze sobą sanacyjna polityka Prawa i Sprawiedliwości, jedno jest najniebezpieczniejsze. Gospodarkę, prędzej czy później, da się odbudować, ustawy zmienić, pewne wadliwe rozwiązania naprawić. Niezwykle ciężko będzie jednak  zasypać doły podziałów, które wykopują każdego dnia sanacyjni pogrobowcy. Dlatego, pomni doświadczeń rządów pierwszej sanacji, musimy zrobić wszystko, aby kolejna ich odsłona nie trwała długo. Przed nami wybory samorządowe. Kiedy? Na jakich warunkach? Poza Jarosławem Kaczyńskim nikt tego do końca nie wie. Już sam ten fakt, dobitnie pokazuje w jakim państwie przyszło nam żyć. Jedno jest pewne, jako zwolennicy idei Wincentego Witosa musimy podjąć walkę o Polskę normalną. Musimy podjąć rękawicę i jeszcze raz, podobnie jak nasi polityczni ojcowie, wystąpić przeciw współczesnej sanacji. Przekonywać, mobilizować i zachęcać tych którzy zazwyczaj nie chodzą do urn, aby Polski nie oddali walkowerem. „...Walczcie nieugięcie aż do skutku o należne Wam prawo i stanowisko w Państwie. Nie cofajcie się przed żadną przeszkodą, nie zrażajcie się żadnym niepowodzeniem. Kto wytrwa do końca, ten swój cel osiągnie! Bez walki i ofiar nic nie osiągniecie! Nie zapominajcie ani na chwilę, że polityka to nie jest gadulstwo,  ani zabawa. Jest to ważne i ciężkie zadanie, wymagające rzetelnej pracy, zdolności, przygotowania, odwagi i najlepszej woli. Niech pomni każdy, że polityka bez wyciągania z niej konsekwencji jest albo śmiesznym błazeństwem, albo szkodliwym zbrodniczym oszustwem. Ich naturalnym następstwem są te straszne czasy, które przechodzimy. Te potworne szkody byłyby o tyle mniejsze, gdybyśmy nareszcie zmądrzeli po nich! Zobaczymy!...”.

Zbliżające się wybory samorządowe stały się okazją do ponownego wybuchu konfliktu o wizję naszego kraju. Znów aktualne staje się pytanie, czy chcemy samorządności i władzy w rękach mieszkańców, czy silnego centralnego urzędu, który z Warszawy będzie wszystkim zarządzał. Po kilkudziesięciu latach wraca pytanie, które zadawali sobie Polacy przed II wojną światową. Do swoich wizji przekonywali ich wtedy Wincenty Witos i Józef Piłsudski. Kto dziś zwycięży w tym sporze?

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Donald Tusk musi w końcu wziąć się za odbudowę demokracji