Polska Grupa Zbrojeniowa, tak jak większość spółek Skarbu Państwa, po zmianie władzy stała się łupem politycznym. Z czasem okazało się, że to kolejna wygodna przystań dla polityków wypychanych w cień. Efekt jest opłakany. Z ujawnionego przez „Rzeczpospolitą" raportu o polskim przemyśle obronnym wynika, że niemal wszystkie wskaźniki ekonomiczne są niekorzystne dla tej branży. Przerost zatrudnienia, niezłe płace, a jednocześnie niska wydajność. Do tego marne wyniki sprzedaży.
Autorzy opracowania bez ogródek stwierdzają, że konsolidacja nie tylko nie przyniosła oczekiwanych sukcesów, ale spowodowała wręcz zapaść w eksporcie uzbrojenia (może poza przemysłem lotniczym). Ale trudno spodziewać się czegoś innego, skoro najważniejsze pozycje w kosztach operacyjnych centrali „grupy" zajęły usługi obce, a średnia płaca wyniosła niemal 11 tys. zł. Co czwarty jej pracownik w 2016 r. zajmował stanowisko kierownicze.
Jeżeli prawdą jest – jak twierdzą autorzy, że utworzenie grupy nie było poparte biznesplanem, to nie ma się co dziwić słabej kondycji branży. Problem w tym, że wszystko dzieje się w sytuacji wzrostu zagrożenia militarnego ze strony Rosji, a to pachnie sabotażem. Pustym frazesem są zaś ciągłe obietnice rządzących o finansowym wsparciu dla polskiego przemysłu obronnego.
Nasuwa się za to historyczna analogia – z kolektywizacją, która miała miejsce zaraz po wojnie. Każdy miał być syty. Łączono więc gospodarstwa rolne, tylko po to, aby partyjny kacyk miał stanowisko.
Efekty takich działań widzieliśmy pod koniec lat 80., gdy niemal każde gospodarstwo było w stanie ruiny, a na półkach sklepowych stał tylko ocet.