Zapaść pracy na pograniczu

Zablokowanie możliwości zarobkowania u sąsiadów może doprowadzić do katastrofy. Pora na szybką reakcję rządu.

Publikacja: 27.04.2020 21:00

Zapaść pracy na pograniczu

Foto: Adobe Stock

Ostatnie protesty w wielu miastach na granicach zachodniej i południowej unaoczniły narastający problem, który wynika z ich zamknięcia. Obowiązek odbycia 14-dniowej kwarantanny dla każdego, kto wjeżdża do Polski, sparaliżował przygraniczny rynek pracy. Problem dotyczy ok. 150 tys. polskich obywateli pracujących w zakładach w Niemczech i Czechach.

Gdy pod koniec marca pojawiły się informacje o zamiarze zamknięcia przez rząd granicy, o ryzyku z tym związanym informowali nasi zachodni sąsiedzi. Nagłe odcięcie możliwości codziennego przekraczania granicy polskim pracownikom było groźne dla branż istotnych w czasie epidemii. Polacy pracują m.in. w brandenburskich i saksońskich zakładach infrastrukturalnych oraz w opiece zdrowotnej.

Gdy interwencje dyplomatyczne nie przyniosły rezultatów, przygraniczne landy zdecydowały się na doraźne rozwiązania. Brandenburgia oferuje Polakom, którzy zostają w Niemczech i tam pracują, dopłatę do kosztów utrzymania w wysokości 65 euro dziennie. Na członków rodziny przysługuje dodatkowe 20 euro. Podobne rozwiązanie przyjęła Saksonia. Większość pracowników transgranicznych została jednak w Polsce.

Rośnie ryzyko utraty pracy...

To, co na początku polskim władzom najwyraźniej wydawało się problemem naszych sąsiadów, dziś nabrzmiewa po polskiej stronie granicy. Realne staje się zagrożenie utraty pracy przez tych, którzy nie mogą stawić się u pracodawców. Gdy niemieckie i czeskie firmy były zamknięte bądź wstrzymywały produkcję, sytuacja nie była dramatyczna, bo ich polscy pracownicy korzystali ze świadczeń postojowych. Jednak gdy produkcja rusza, mają obowiązek stawić się do pracy, co oznacza 14 dni kwarantanny po powrocie do Polski. Zagraniczny pracodawca nie będzie mógł tolerować takiej nieobecności. Z wielu firm dochodzą głosy, że będą zmuszone szukać innych pracowników.

Tylko w jednej niemieckiej fabryce 2–3 km od Zgorzelca przymusowe zwolnienia wynikające z braku możliwości świadczenia pracy mogą dotknąć ponad 700 osób. Będzie to miało katastrofalny wpływ na poziom bezrobocia w przygranicznych gminach po polskiej stronie.

Burmistrz Zgorzelca Rafał Gronicz podkreśla dodatkowo aspekt emocjonalny. Włodarz miasta, którego związki z bliźniaczym Görlitz w ramach miasta europejskiego Zgorzelec–Görlitz są od dziesięcioleci przyjazne, zwraca uwagę, że mieszkańcy nie rozumieją, dlaczego wolno im jeździć do oddalonych o kilkanaście kilometrów zakładów w Bogatyni, a nie mogą pracować w oddalonym o 1–2 km sklepie, szpitalu czy fabryce po drugiej stronie granicy. Zwłaszcza że zasady bezpieczeństwa po obu stronach są podobne.

...i rynku

Trzecie ryzyko dotyczy polskich firm, które latami budowały pozycję na niełatwych rynkach sąsiadów. Nie mogą świadczyć usług, często niezbędnych dla działania podmiotów po drugiej stronie. Przykładem jest polska firma, która od lat sprząta placówki medyczne w Niemczech i której usługi muszą być zastępowane. Powrót będzie prawdopodobnie niemożliwy. Argument o narażaniu się pracowników na ryzyko za granicą nie wytrzymuje krytyki, skoro świadczy ona te same usługi na rzecz przynajmniej jednego polskiego szpitala, w którym leczeni są pacjenci z Covid-19. Takich przypadków, mówiąc delikatnie, niekonsekwencji jest na pograniczu wiele.

Polsko-niemieckiemu porozumieniu nie sprzyjały trudności komunikacyjne. Skuteczne interwencje w sprawie powstałych po 27 marca zatorów granicznych podjęto dopiero po rozmowie telefonicznej kanclerz Merkel z premierem Morawieckim. Wcześniej doraźną pomoc w Saksonii świadczyły jednostki Bundeswehry i lokalnej policji.

Na brak partnera do dyskusji wskazywał premier Brandenburgii Dietmar Woidke, będący pełnomocnikiem rządu federalnego ds. kontaktów z Polską. Dobrze więc, że 11 kwietnia powołany został jego polski odpowiednik, którym został podsekretarz stanu w MSWiA Bartosz Grodecki. Daje to nadzieję na bardziej efektywną współpracę.

Podobieństwo środków zapobiegawczych po obu stronach granicy mogłoby stać się podstawą rozwiązania problemu. Zwraca na to uwagę premier Saksonii Michael Kretschmer. Ważną rolę w przywracaniu możliwości dojazdu do pracy na drugą stronę granicy mogą odgrywać władze regionalne. Współpraca marszałków województw z premierami niemieckich landów i hetmanami czeskich krajów układa się bardzo dobrze, umożliwia wymianę informacji i przygotowywanie wspólnych rozwiązań. Mogą oni być partnerami przy wypracowywaniu kolejnych kroków. Czesi rozważają np. uzupełnienie obostrzeń o obowiązek regularnego testowania osób stale przekraczających granicę w celach zawodowych. Takie testy – notabene tańsze niż w Polsce – oferują także partnerzy niemieccy.

Treść ogłoszonego w niedzielę 26 kwietnia rozporządzenia Rady Ministrów rozczarowała: utrzymano w mocy na czas nieoznaczony wszystkie restrykcje dotyczące przekraczania polskiej granicy. Jednak w planowanych na najbliższy tydzień pracach Rządowego Zespołu Zarządzania Kryzysowego powinny pilnie znaleźć się rozwiązania umożliwiające przywrócenie warunków dla zatrudnienia transgranicznego. Dalsze odwlekanie decyzji może mieć katastrofalne skutki.

Autor jest radcą prawnym, pełnomocnikiem marszałka Dolnego Śląska ds. kontaktów międzynarodowych

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację