Benjamin Franklin, uwieczniony na studolarówce ojciec założyciel USA i zapalony wynalazca, odkrył, że wyładowania atmosferyczne wywołuje różnica potencjałów, czyli napięcie między naładowanymi ładunkiem elektrycznym chmurami burzowymi a ziemią. W połowie czerwca 1752 r. ujarzmił pioruny – wymyślił piorunochron.
Gospodarczy kryzys będący efektem lockdownu wywołuje napięcia, które też mogą skutkować burzą – społeczną. Część pracujących w polskim handlu i usługach nie odzyska już pracy mimo rozmrażania tych branż. Aż 60 tys. etatów w motoryzacji zagrożonych jest zwolnieniami. Kwalifikacje nie bronią przed bezrobociem, gdy kryzys kąsa całe sektory.
Za piorunochron robią u nas cztery tarcze antykryzysowe. Odkładając na bok spór ekonomistów, czy idąc na ratunek gospodarce, można aż tak głęboko zadłużać państwo, warto zauważyć, że – tak jak wynalazek Franklina – tarcze ochronią tylko tych, którzy znajdą się w ich zasięgu. A i wtedy nie w pełni rekompensują skutki kryzysu, zwłaszcza że ekonomiści, np. prof. Witold M. Orłowski, ostrzegają, że prawdziwe tsunami dopiero nadciąga.
Czy samozadowolenie polityków i zachwyty typu „najlepszy program pomocowy w Europie" nie będą potęgować frustracji tych, do których pomoc nie dotarła albo dociera z trudem? Demonstracje przedsiębiorców nie były przecież wyłącznie częścią kampanii wyborczej. Strachu przed niepewną przyszłością nie złagodzą też sny o potędze z megainwestycjami takimi jak CPK czy mocno wątpliwy przekop Mierzei.
Rośnie oburzenie pracowników Poczty Polskiej, która wydała krocie na niedoszłe głosowanie. W maju kuszono ich premiami za roznoszenie pakietów wyborczych, teraz stają w obliczu obniżki wynagrodzeń. Firma została uwikłana w polityczną mission impossible, podczas gdy jej rywale zarabiają krocie na fali przesyłek z e-sklepów.