Firmy konsultingowe szacują, że posiadamy ok. 1,5 bln m sześc. surowca. Państwowy Instytut Geologiczny twierdzi, że są to zawyżone wyliczenia. Wystarczy jednak, że pojawiają się głosy, iż możemy stać się gazowym potentatem. Czy byłby to impuls do szybszego rozwoju?
Gdyby Polska z importera gazu stała się jego eksporterem, wpływ na sytuację makroekonomiczną kraju na pewno byłby znaczący. Obniżyłby się deficyt na rachunku obrotów bieżących (różnica między eksportem i importem powiększona o płatności z odsetek od kapitału). To z kolei mogłoby zwiększyć bezpieczeństwo finansowe kraju, tym bardziej jeżeli rząd przeznaczałby dochody podatkowe z eksploatacji złóż na specjalny fundusz. Jednocześnie mogłoby to wzmóc presję na umocnienie złotego.
W Polsce zbyt często mówi się o tym, ile pieniędzy może wpłynąć do kraju. Media analizują, ile funduszy UE otrzymujemy oraz ile możemy otrzymać w nowej perspektywie finansowej od 2014 r. Niedługo zacznie się zapewne dyskusja, co zrobić z pieniędzmi z gazu. Tymczasem nie od tego zależy bogactwo kraju.
Spójrzmy na casus krajów skandynawskich. Norwegia w drugiej połowie XX wieku dokonała wielkich odkryć złóż gazu i ropy. PKB per capita tego kraju w ciągu 100 ostatnich lat zwiększył się z 1,7 tys. dol. do 42 tys. dol. Jednak często zbyt dużą rolę w tym sukcesie przypisuje się surowcom. Skuta lodem Finlandia ropy ani gazu nie posiada, a w ciągu 100 lat zwiększyła PKB per capita z 1,6 tys. dol. do 35 tys. dolarów. Dlaczego?
Sukces to przede wszystkim edukacja i wykwalifikowana siła robocza. Kraj może stać się bogaty, posiadając dobrze wykształconych pracowników, a będąc uboższym w kapitał. Ten sam „przypłynie”. Zaś ogromne zasoby kapitału na nic się zdadzą, jeśli ludzie nie wiedzą, co z nim zrobić.