[srodtytul][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/11/29/cezary-adamczyk-ratuja-irlandie-czy-siebie/]Komentuj na blogu[/link][/srodtytul]

W ten sposób próbuje się osiągnąć przynajmniej trzy cele. Pierwszy nazywany pomocą dla Irlandii to w praktyce pomoc dla zachodnich, głównie niemieckich i brytyjskich, banków. To one udzieliły bowiem ok. 40 proc. wszystkich zagranicznych pożyczek dla Irlandii. Gdyby kraj ten ogłosił bankructwo, zachodni bankowcy mieliby poważny problem, a tak na jakiś czas kupili sobie spokój. Tylko na jak długo?

Drugi cel to pokazanie opinii społecznej, że europejskie instytucje są w stanie wspólnie przezwyciężyć kryzys finansowy w Europie. Otwarte pozostaje jednak pytanie, czy Europejczycy jeszcze w to wierzą. Niemiecki minister finansów uspokajał, że decyzja w sprawie pomocy zahamuje rozprzestrzenianie się zarazy na inne kraje. Ale podobne głosy słychać było, gdy wiosną po europejską pomoc sięgała Grecja.

Trzeci cel to uspokojenie rynków finansowych. Tego na razie nie udało się osiągnąć. Dowodem jest przecena akcji na giełdach i spadek wartości euro wobec dolara. Inwestorzy doskonale wiedzą, że w kolejce po unijną pomoc stoją już Portugalia i Hiszpania. Za unijną pomoc dla Irlandii płacą już Polacy, których spłacanie zaciągniętych kredytów w walutach w tym miesiącu będzie kosztować średnio ponad 100 zł więcej.