Najciekawsze nie są w nim jednak nie anegdoty o perfekcjonizmie Jobsa, deliberowaniu tygodniami nad najwłaściwszym odcieniem zieleni albo idealnym krojem czcionek, czy zmiennych nastrojach z cechującym go ponoć „syndromem zaburzenia rzeczywistości" na czele.

Najciekawsza jest historia Tego Trzeciego. Historia? Raczej epizod. Ten Trzeci to Ron Wayne, zaprzyjaźniony z Jobsem i Wozniakiem inżynier w średnim wieku, właściciel prywatnej firmy , która popadła w tarapaty. Jobs poznał go w Atari, gdzie pracowali razem. To właśnie w mieszkaniu Tego Trzeciego przyszli wspólnicy podpisali porozumienie powołujące do życia spółkę cywilną pod nazwą Apple. Wozniak i Jobs dostali po  45 proc. udziałów. Ten Trzeci  (który dodatkowo przygotował tekst porozumienia, spisany wyjątkowo kwiecistym stylem, i zaprojektował pierwsze logo firmy,  z Newtonem siedzącym pod jabłonią) – 10 proc.  Za to odpowiedzialność  w razie niepowodzenia przedsięwzięcia rozkładała się między partnerów po równo. Tyle, że Jobs i Wozniak byli wówczas goli jak święci tureccy, a Wayne jako jedyny miał własny majątek. Szybko obleciał go strach (autor używa w tym kontekście jakże celnego idiomu „got cold feet") , że jeśli pomysły kolegów okażą się nietrafione, będzie musiał za nie zapłacić. A jedno bankructwo już przeżył. Dlatego zaledwie jedenaście dni później obwieścił im swoją rezygnację. Za 10 proc. udziałów dostał 800 dolarów plus dodatkowe  1500.

Rok temu (przy założeniu że dotrwałby do dziś, a nie pożegnał się z firmą jak wielu wcześniejszych współpracowników Jobsa) miałby w kieszeni blisko 2,6 mld USD.

Zamiast tego mieszkał w małym domu w Nevadzie, zasilając skromną państwową emeryturą liczne automaty do gry – bo taką miał ulubioną rozrywkę. Pierwszy komputer, bynajmniej nie marki Apple, kupił sobie dopiero pod koniec lat 90.

Historia Tego Trzeciego mogłaby ilustrować słynny już wykład Jobsa na Stanford University. Coś o niewykorzystanych szansach, o roli ryzyka w życiu i biznesie. Morału jednak nie będzie.