Nie ma darmowych lanczów

Jeśli jakaś instytucja finansowa oferuje klientom oprocentowanie dużo wyższe niż inny podmiot, to przyczyna może być tylko jedna: wyższe ryzyko – zauważa adiunkt w Szkole Głównej Handlowej

Publikacja: 20.07.2012 04:22

Nie ma darmowych lanczów

Foto: Fotorzepa, Danuta Matloch Danuta Matloch

Red

Od dłuższego czasu na świecie toczy się dyskusja dotycząca tzw. shadow banking. W największym skrócie pod pojęciem tym rozumiane są podmioty, które świadczą usługi finansowe (głównie bankowe), ale nie podlegają nadzorowi państwa. Usługi te są substytutami usług oferowanych przez banki.

Stąd też wzięła się ich nazwa, którą można przetłumaczyć jako bankowość cienia lub bankowość równoległa. Instytucje zachowujące się jak klasyczne banki, ale nimi niebędące powstają tym szybciej, im mocniej regulowane są banki. A wiadomo, że pokłosiem kryzysu jest szereg propozycji regulacyjnych dla sektora bankowego.

Ponieważ liczba parabanków rośnie i obracają one coraz większymi pieniędzmi, to prędzej czy później zostaną poddane jakimś regulacjom

W Unii Europejskiej postanowiono bliżej przyjrzeć się problemowi bankowości cienia. Komisja Europejska przygotowała tzw. Zieloną Księgę na ten temat. W dokumencie tym zawarto definicje shadow banking.

Bankowość cienia w Polsce

Warto zatem zadać sobie pytanie, czy w Polsce mamy do czynienia z tym zjawiskiem. Wydaje się, że spora część aktywności definiowanych w Zielonej Księdze Polski po prostu nie dotyczy. Nie oznacza to jednak, że w cieniu polskich banków nie rosną instytucje parabankowe. Instytucje te można podzielić na dwie grupy:

1. udzielające pożyczek

2. przyjmujące środki finansowe od klientów

Z pierwszą grupą mamy do czynienia praktycznie na każdym kroku. Któż z nas bowiem nie dostał nigdy ulotki z propozycją „chwilówki", pożyczki bez Biura Informacji Kredytowej, pieniędzy w 5 minut itp.? Kto nie widział na słupach, klatkach schodowych podobnych ofert? To właśnie oferty parabanków. Ktoś zapyta: a co złego w tym, że istnieją instytucje, które są gotowe pożyczyć komuś, komu pożyczki odmówił bank? Niby nic, ale trzeba pamiętać, że najczęściej są to oferty niezwykle kosztowne.

Banki odmawiają bowiem zwykle finansowania wtedy, gdy uznają, że ryzyko jest zbyt duże. Parabank musi w takiej sytuacji zostać wynagrodzony za podjęcie dużego ryzyka. W wielu przypadkach koszty w postaci odsetek czy prowizji znacząco przekraczają wartość pożyczanego kapitału. Między innymi z tego powodu spora część klientów parabanków nie zwraca pożyczonych środków, więc pożyczkodawcy muszą to sobie jakoś zrekompensować. Jak? Za niespłacone pożyczki muszą zapłacić ci, którzy spłacają. A skoro pożyczki udzielane są „w 5 minut", to nie wiadomo z góry, kto nie spłaci. Wiadomo tylko, że tych osób będzie dużo. Co zatem zrobić? Pobierać horrendalnie wysokie odsetki od wszystkich. Co to oznacza dla klientów?

Może się okazać, że wysokie odsetki są wypłacane tylko dzięki kolejnym wpłatom

Niejednokrotnie konieczność spłaty z kolejnej zaciągniętej pożyczki, czyli wpadnięcie w pętlę zadłużenia. Można powiedzieć, że przecież robią to dobrowolnie, więc volenti non fit iniuria (chcącemu nie dzieje się krzywda). Ale... Po pierwsze, wydaje się, że państwo powinno jednak chronić swoich obywateli, szczególnie wtedy, kiedy mamy do czynienia z nierównością stron. A taka niewątpliwie występuje, gdy środki na lichwiarski procent są pożyczane przez osoby słabo wykształcone, które nie rozumieją podpisywanych umów. Po drugie, pożyczki takie z pewnością generują popyt w gospodarce, nad którym państwo chciałoby mieć uzasadnioną kontrolę. Nieograniczone generowanie popytu było bowiem jedną z przyczyn wybuchu kryzysu.

Inne rodzaje ryzyka związane są z działalnością drugiej grupy, czyli podmiotów przyjmujących pieniądze od swoich klientów. Te instytucje z kolei oferują różnego rodzaju „inwestycje", „lokaty", „kontrakty". Nie używają słowa „depozyty", bo te zastrzeżone są dla banków. A przecież to nie są banki. Znowu ktoś powie: cóż złego w tym, że można zarobić 2–3 razy więcej niż w banku?

Niebezpieczny brak kontroli

Otóż trzeba sobie przypomnieć frazę spopularyzowaną przez laureata Nagrody Nobla Miltona Friedmana: nie ma darmowych lanczów. Jeśli ktoś oferuje oprocentowanie dużo wyższe niż inny podmiot, to przyczyna może być tylko jedna: wyższe ryzyko. W finansach bowiem oczywiste jest, że wyższej oczekiwanej korzyści towarzyszy wyższe ryzyko. W przypadku instytucji przyjmujących „lokaty" czy „kontrakty" to wyższe ryzyko oznacza np. brak jakiejkolwiek kontroli nad działalnością tego podmiotu, brak informacji finansowych o tym podmiocie czy wreszcie brak gwarancji zwrotu środków.

W przypadku banków gwarantem jest Bankowy Fundusz Gwarancyjny, który nie tylko posiada środki finansowe zebrane od banków, ale może także zmobilizować kolejne. Z kolei w przypadku parabanków jest to zwykle tylko enigmatyczna „gwarancja zwrotu". Nawet jeśli tak jest napisane, to w słowo pisane nie zawsze należy wierzyć, bo parafrazując powiedzenie mojego taty, na płocie może być napisane „kotek", ale jak chce się go pogłaskać, to może wbić się drzazga.

W przypadku instytucji przyjmujących „lokaty" czy „kontrakty" wyższe ryzyko oznacza np. brak jakiejkolwiek kontroli nad działalnością tego podmiotu, brak informacji finansowych o tym podmiocie czy wreszcie brak gwarancji zwrotu środków

Ale może ta gwarancja wcale nie jest potrzebna i wbicie drzazgi nam nie grozi? Aby na to odpowiedzieć, warto się zastanowić, w co mogą być inwestowane środki, w których „gwarantowana" stopa zwrotu jest kilkakrotnie wyższa niż w bankach. Szczególnie że na całym świecie mamy dzisiaj najniższe historycznie stopy procentowe, a widmo recesji z pewnością nie pomaga rosnąć cenom akcji. Otóż może się okazać, że wysokie odsetki są wypłacane tylko dzięki kolejnym wpłatom. Zaraz, zaraz, czy to nie jest przypadkiem opis piramidy finansowej? Przecież to właśnie piramida finansowa rośnie tak długo, jak długo dostarczany jest budulec w postaci kolejnych wpłat. Oj, mogą być drzazgi w tych piramidach.

W Polsce budowano kilka takich piramid, ale było to głównie w okresie, kiedy furorę robiły spodnie zwane piramidami. I tak jak spora część czytelników nie pamięta spodni z wielbłądem, tak z pamięci wyparowały wspomnienia różnych bezpiecznych kas... A w tym przypadku jak najbardziej prawdziwe jest powiedzenie Cycerona o historii jako nauczycielce życia.

Wreszcie istnieją także hybrydy, które łączą w sobie cechy pierwszej i drugiej z wymienionych grup. I wtedy mamy już prawie bank. „Prawie" robi jednak wielką różnicę.

Co zrobić z shadow banking?

Skoro parabanki funkcjonują i mają się dobrze, to nam, jako kredytobiorcom i ciułaczom, wypada po prostu odróżniać je od instytucji nadzorowanych, a więc bezpieczniejszych. Jeśli ktoś świadomie chce zaryzykować, bo nie satysfakcjonuje go oprocentowanie depozytu bankowego, to jego sprawa. Ważne jednak, żeby każdy miał tego świadomość, a nie utożsamiał każdą instytucję przyjmującą pieniądze z bankiem. Bo tak nie jest. Oby klienci parabanków nie musieli się o tym przekonać na własnej skórze.

Dlatego z shadow bankingiem próbują się zmagać organy państwa. Przykładowo Komisja Nadzoru Finansowego informuje o podmiotach wpisanych na listę ostrzeżeń publicznych. Warto tam zajrzeć, zanim pójdzie się po pożyczkę lub powierzy jakiejś instytucji swoje oszczędności. Problem w tym, że niewielu Polaków wie o istnieniu takiej listy. W przypadku przynajmniej części parabanków należy także po prostu egzekwować prawo i nie pozwalać na wykonywanie czynności bankowych, które są z definicji zastrzeżone dla banków.

Ponieważ liczba parabanków rośnie i obracają one coraz większymi pieniędzmi, to prędzej czy później zostaną poddane jakimś regulacjom. Na początku może to być np. obowiązek informowania o wartości zawartych transakcji, ale niewykluczone, że w przyszłości będą po prostu tak jak banki objęte nadzorem. Może nieco łagodniejszym, ale jednak. Z jednej strony państwo dereguluje, ale z drugiej, tam gdzie chodzi o bezpieczeństwo obywateli (w tym przypadku finansowe), musi reagować. W tym przypadku nie może być tylko nocnym stróżem. Pieniądze to zbyt poważna sprawa, by pozostawiać je jedynie parabankom.

Artykuł przedstawia osobiste poglądy autora i nie powinien być utożsamiany z instytucjami, z którymi jest związany

Od dłuższego czasu na świecie toczy się dyskusja dotycząca tzw. shadow banking. W największym skrócie pod pojęciem tym rozumiane są podmioty, które świadczą usługi finansowe (głównie bankowe), ale nie podlegają nadzorowi państwa. Usługi te są substytutami usług oferowanych przez banki.

Stąd też wzięła się ich nazwa, którą można przetłumaczyć jako bankowość cienia lub bankowość równoległa. Instytucje zachowujące się jak klasyczne banki, ale nimi niebędące powstają tym szybciej, im mocniej regulowane są banki. A wiadomo, że pokłosiem kryzysu jest szereg propozycji regulacyjnych dla sektora bankowego.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację