Atmosferę podgrzewały prognozy, wedle których Święto Pracy miało być uczczone 30 stopniami w skali Celsjusza. Co było 1 Maja, wszyscy wiedzą. Na pociechę meteorologowie mieli dla nas informację, że nie tylko w Hiszpanii, ale także na Balearach spadł śnieg. Zamknięty w domu z powodu aury miałem czas, aby pomyśleć o sprawach abstrakcyjnych, takich jak globalne ocieplenie. W pamięci miałem informację sprzed kilku lat, że w Polsce będą dojrzewać cytryny i pomarańcze, ale niestety nasz kraj zestepowieje, a wzbierający Bałtyk zaleje rodzinny dom premiera Tuska.
Teorie mają to do siebie, że dobrze jest konfrontować je z rzeczywistością. A przeprowadzona przeze mnie konfrontacja nie wypadła dobrze.
Koło mnie nijak ocieplić się nie chce, a przecież powinno, bo skoro ocieplenie jest globalne, to mam prawo się go spodziewać także w Pułtusku, Chrzanowie i bliskim memu sercu Wojciechowie. Nie do końca przekonuje mnie nowa teoria, że przejawem globalnego ocieplenia jest przyrost lodu w Arktyce i spadek temperatury w Polsce.
Natomiast dotarła do mnie informacja, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat średnia temperatura na ziemi spadła. Mam oczywiście świadomość, że nikt przy zdrowych zmysłach nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, ile wynosi owa średnia temperatura i jak ją wyliczyć na podstawie setek tysięcy wskazań stacji meteorologicznych (notabene większość owych stacji ulokowanych jest w miastach, a tam rzeczywiście temperatura rośnie). I ta świadomość każe mi stwierdzić, że teoria uznająca globalne ocieplenie za skutek, działalność gospodarczą – za przyczynę, a zmniejszenie produkcji energii – za lekarstwo, jest, delikatnie mówiąc, słabo udokumentowana.
Dlaczego tak się pieklę? Przecież na teorie słabo poparte dowodami mogę natknąć się codziennie bez wychodzenia z domu i narażenia na rozpylanie sztucznej mgły.