Ekonomiści, od których „Rz" zebrała wskazania pod koniec grudnia, spodziewali się nad wyraz silnego wybicia dynamiki produkcji. Średnia oczekiwań przekroczyła 10 proc., a byli i tacy, którzy obstawiali, że firmy wyprodukowały ponad 13 proc. więcej niż pod koniec 2012 r. Za tak optymistycznymi prognozami rzeczywiście przemawiała niska baza z poprzedniego roku i korzystny układ dni roboczych. Rynkowi guru nie przewidzieli jednak jednego. Tego, że niektóre firmy wyłączyły taśmy produkcyjne, bo pracownicy poszli na dłuższe urlopy, chociażby pomiędzy świętami a sylwestrem.

Nie od dziś wiadomo, że wpływ ludzkich zachowań na statystyki trudno ująć nawet w najbardziej kompleksowych modelach, a bywa on kluczowy. Dlatego nad ekonomistami nie ma się co znęcać. Wczorajsze wyniki mogą jednak nieco stłumić optymizm tych, którzy przyszłość gospodarki widzą w najjaśniejszych barwach.

W przyszłym tygodniu dowiemy się, o ile wzrósł polski PKB w IV kwartale 2013 r. Niewykluczone, że nie zobaczymy już podobnego skoku jak z 0,8 proc. ?na 1,9 proc. w III kwartale. Być może więc, zamiast o ożywieniu wzrostu gospodarczego, powinniśmy zacząć mówić o jego stabilizacji, a hurraoptymizm zostawić sobie na czasy, kiedy przewidywania ekonomistów zaczną potwierdzać gospodarcze statystyki. Bo zanim zaczniemy snuć wizję rozwoju w tempie ?4 proc., najpierw poczekajmy, aż  na liczniku zobaczymy chociaż „trójkę".