Firmy mają plany strategiczne na kilka lat naprzód. Ale prawie nikt nie myśli o tym, co będzie za 20–30 lat, bo bardzo wiele może się zmienić. I jest w tym sporo racji, bo żyjemy w czasach czarnych łabędzi, czyli nieprzewidywalnych zdarzeń, które mogą zmienić bieg historii.
Jest jednak bardzo ważny obszar naszego życia bardziej przewidywalny niż inne: demografia. Kilka dni temu ukazała się najnowsza prognoza GUS nt. trendów demograficznych w Polsce i podobnie jak poprzednie prognozy demograficzne tej i innych instytucji, przeszła prawie bez echa, bo ludzi nie interesuje, co będzie za 30 lat. W telewizji elity dziennikarstwa zajmowały się sprawami, które będą żyły przez kilka dni i nie mają żadnego znaczenia dla Polaków, poza chwilową uciechą gawiedzi hipnotycznie zapatrzonej w kultowe płaskie ekrany ulokowane w uroczystym miejscu w największym pokoju.
A tymczasem warto się zapoznać z tym raportem. Obecnie dzietność w Polsce wynosi niecałe 1,3 dziecka na kobietę i lokuje nas na dnie dzietności w Europie, obok krajów Południa przeżywających ciężki kryzys gospodarczy. W 1990 r. dzietność wynosiła 2,1 (czyli zapewniała zastępowalność pokoleń), a od 15 lat oscyluje w przedziale 1,2–1,4. Przeciętny wiek rodzącej kobiety wynosi 29 lat, a w 1990 r. wynosił 26 lat. To i tak mniej niż przeciętnie w UE, dlatego demografowie przewidują, że ten wiek będzie dalej rósł i przekroczy 30 lat.
Najbardziej pesymistyczny scenariusz GUS zakłada, że dzietność pozostanie na poziomie 1,2–1,4, a przeciętny wiek rodzącej kobiety przekroczy 31 lat. Wtedy liczba Polaków spadnie z 38,5 mln dziś do 32 mln w 2050 r. ?– o ponad 6 mln. Liczba zgonów rocznie po 2030 r. będzie przekraczała 400 tys., a w 2050 r. 450 tys. Liczba narodzin spadnie do 220 tys. Co roku z powierzchni Polski będzie znikało miasto wielkości Radomia, Torunia, Kielc czy Rzeszowa albo Koszalina i Słupska naraz.
Depopulacja będzie miała katastrofalne skutki dla gospodarki. Niedowiarki niech przeanalizują, co się dzieje ze szkołami wyższymi, gdy liczba studentów gwałtownie spada. Przetrwają tylko ci, którzy otworzą się na zagranicę, i to bardzo szybko. Większość uczelni, w tym wiele publicznych, zbankrutuje lub zostanie przejęta. Gdy zacznie się depopulacja, tak będzie prawie we wszystkich sektorach, może z wyjątkiem zakładów pogrzebowych, windykatorów i domów opieki seniora.