Przyzwyczajeni do tego, że niemal na każdym rogu mamy sklep spożywczy, w którym możemy kupić najpotrzebniejsze rzeczy, ze zdumieniem krążymy ulicami wielu zachodnich miast w poszukiwaniu podobnych placówek. Znalezienie ich zazwyczaj bywa trudne, ponieważ handel przeniósł się tam do dużych centrów handlowych, często ulokowanych na przedmieściach. W efekcie zakupy robi się tam znacznie rzadziej i niewiele osób jest gotowych pójść codziennie do sklepu po bochenek chleba, mleko czy kilka plasterków wędliny, co w Polsce zdarza się jeszcze dość często.
Przyzwyczajenia zakupowe Polaków sprawiły, że w naszym kraju przetrwał drobny handel. Stało się tak mimo ekspansji sieci handlowych w poprzednich latach. Z raportu KE wynika, że w latach 2004–2012 Polska była wręcz liderem tempa konsolidacji branży handlowej w Unii Europejskiej. W tym okresie udział segmentu handlu nowoczesnego, czyli sieci dyskontów, supermarketów i hipermarketów, rósł rocznie średnio o 6–9 proc.
Czasy, gdy to głównie duże sklepy zagarniały dla siebie rynek detaliczny w Polsce, odchodzą już raczej do przeszłości. Nie oznacza to jednak, że nie czeka nas dalsza konsolidacja i że odrodzi się model handlu oparty na niezależnych rodzinnych placówkach z lat 90. XX w. Najbliższy okres, jak prognozują m.in. ekonomiści Banku BGŻ, należeć będzie do osiedlowych sklepów, które połączą swoje siły w ramach większej sieci i będą działać pod jedną marką, np. jak Żabka czy Odido. Zyskają w ten sposób dostęp do tańszego zaopatrzenia, przez co będą konkurencyjne cenowo. Jednocześnie zachowają swój swojski charakter, czyli to, co przeciętny polski konsument lubi najbardziej.