Sądzę jednak, że w osiągnięciu tego celu pomogłyby spółce prywatyzacja i pieniądze inwestorów giełdowych. O te drugie PP miała się postarać w przyszłym roku. Teraz wygląda na to, że plan publicznej emisji akcji – przynajmniej na razie – zawieszono na kołku.
W normalnych warunkach biznesowych sięgnięcie po obligacje zamiast po pieniądze z giełdy nie jest niczym dziwnym. Można je nawet uznać za racjonalne w sytuacji, gdy spółka pilnie potrzebuje sporego dofinansowania na inwestycje. Emisja obligacji zapewni je szybciej niż sprzedaż akcji na giełdzie. Nie wiadomo zresztą, czy koniunktura na GPW pozwoliłaby w przyszłym roku uzyskać oczekiwane wpływy z oferty publicznej – tym bardziej że spadające ostatnio przychody PP na mocno konkurencyjnym rynku (choć przy wzroście zysków) nie zwiększają jej atrakcyjności.
Tyle tylko, że PP nie jest zwykłą spółką, w której liczą się jedynie kwestie biznesowe. Nie mniej ważna, a w niektórych momentach (jak np. wybory) pewnie ważniejsza, jest polityka. Wiem, że brzmi to banalnie, ale wszyscy wiedzą, iż duże spółki Skarbu Państwa od lat są cennym łupem politycznym i narzędziem realizacji rządowych planów.
Ostatnio było to świetnie widać przy okazji nakłaniania giełdowych spółek energetycznych do inwestycji w bankrutujące kopalnie. Są też bardzo atrakcyjnym miejscem pracy dla wielu partyjnych działaczy, którzy przecież muszą z czegoś żyć. Samo wejście firmy na giełdę niewiele daje, bo główny państwowy akcjonariusz nie musi się specjalnie przejmować resztą. To on często ustawia władze w firmie, jej politykę dywidendową – nie zawsze korzystną dla rozwoju biznesu.
Najlepszym rozwiązaniem byłaby pełna prywatyzacja i wyjście państwa z większości firm – poza tymi naprawdę ważnymi dla strategicznych interesów państwa. Jednak pokusa, by zjeść ciastko (zasilić budżet pieniędzmi ze sprzedaży akcji) i mieć ciastko, jest dla polityków nadal zbyt silna.