Z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że zdecyduje się na to pierwsze rozwiązanie. Czasu jest niewiele (do 4 grudnia), a innego pomysłu na załatanie dziury w grudniowym budżecie KW, niż ten zostawiony po poprzednikach, najpewniej nie ma.
Najbardziej jednak martwi, że wciąż nie ma decyzji, jak długofalowo poradzić sobie z kłopotami Kompanii Węglowej i całej branży. A przecież przedstawiciele PiS od miesięcy przygotowywali się do objęcia władzy, rozmawiali z górniczymi związkami zawodowymi i można przypuszczać, że mieli wystarczającą wiedzę, by stworzyć własną wizję dla górnictwa. Na kolejne miesiące analiz po prostu nie ma czasu.
Obecnie rozważany jest powrót do koncepcji zaangażowania energetyki w ratowanie Kompanii Węglowej. Już to przerabialiśmy – spółki energetyczne miesiącami zwodziły poprzedni rząd, przeglądały dokumenty, żądały przeprowadzenia coraz to nowych analiz i prognoz dotyczących rynku węgla. A ostatecznie i tak stanęły okoniem i resort skarbu musiał naprędce wymyślać nową koncepcję – z góry skazaną na porażkę, o czym się przekonał, przedstawiając ją w Brukseli unijnym urzędnikom.
Być może nie ma lepszej ucieczki przed bankructwem Kompanii niż szukanie ratunku w energetyce. Ale nawet jeśli tak jest, nie zwalnia to rządzących z przeprowadzenia realnej restrukturyzacji górnictwa. I nie myślę tu o prostych oszczędnościach, bo to się dzieje. Chodzi o przegląd aktywów i zamknięcie, wygaszenie czy jak kto woli – „wyciszenie" tych kopalń, których nie da się wyprowadzić na prostą, o zmniejszenie zatrudnienia, o uelastycznienie górniczych wynagrodzeń, a także o dopasowanie struktury podaży do rzeczywistego zapotrzebowania na węgiel.
To wszystko znalazło się w styczniowym programie dla Kompanii Węglowej, z którego po protestach związkowców nic nie zostało. Mamy jednak nowy rząd i nowe otwarcie. Mam nadzieję, że nowym ministrom nie zabraknie odwagi, by podejmować racjonalne decyzje i w ten sposób zawalczyć o polski węgiel.