Teoretycznie w postępowaniu na zakup 50 śmigłowców wielozadaniowych zwycięzcami są Francuzi z Airbusa proponujący caracale. Ale ostatecznej umowy nie ma, uzgodnienia offsetu również. Są za to sygnały ze strony nowego szefostwa MON, że postępowanie zostanie anulowane i całe przedsięwzięcie ruszy od początku.
Z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Z jednej strony wokół przetargu śmigłowcowego narosło tyle emocji, podejrzeń, niejasności i oskarżeń, że bardzo mało jest prawdopodobne, aby ekipa PiS z dobrodziejstwem inwentarza przyjęła dotychczasowe rozstrzygnięcia. Przeciwnicy Francuzów mają też w ręku potężny argument, że Airbus jako jedyny z trzech starających się o kontrakt nie ma własnej fabryki w Polsce. Z drugiej strony faktem jest, że to caracal spełnił wszystkie, także te dziwaczne, wymagania określone przez poprzednią ekipę w MON, a ich producent zadeklarował znaczące inwestycje.
Trudno zatem się spodziewać, by Airbus zostawił całą sprawę w spokoju. W razie anulowania przetargu będziemy świadkami batalii o odszkodowania. Na to wszystko nakłada się jeszcze geopolityka, czyli ochłodzenie stosunków z Francuzami w razie rezygnacji z ich maszyn.
Już od dłuższego czasu polskie przetargi zbrojeniowe nie mają najlepszej opinii na świecie. Zmienność podstawowych zasad, nieprzewidywalność MON, trudności w kontaktach z resortem – na to wszystko skarżą się potentaci w branży obronnej. Można na to nie zwracać uwagi, przecież te koncerny i tak sobie doskonale poradzą, nawet jeśli broni do Polski nie uda im się sprzedać. Niestety, bez sprawnie i szybko przeprowadzonych przetargów nie za bardzo poradzi sobie nasza armia. Bo kolejnym – i pewnie najważniejszym – skutkiem anulowania przetargu śmigłowcowego będzie brak nowoczesnych maszyn w polskim wojsku. I to nie wiadomo, jak długo.