Jedną z przyczyn brexitu była niechęć części Brytyjczyków do imigrantów zarobkowych, szczególnie tych polskich. Polacy byli skłonni podejmować się niemal każdej pracy i – co ważne – często za niższe stawki niż te obowiązujące na rynku. Anglicy uznali, że takie podejście naszych rodaków obniża ich zarobki, pozbawia ich możliwości godnych wynagrodzeń, a co za tym idzie – godnego życia. Powiedzieli więc w końcu „dość” i podczas referendum zagłosowali de facto za zamknięciem granic Wielkiej Brytania dla migracji zarobkowej z Europy. Ciekawe, że po brexicie wynagrodzenia na brytyjskim rynku pracy rzeczywiście zaczęły rosnąć szybciej niż wcześniej, bo w wielu branżach, takich jak transport, logistyka czy handel detaliczny, pojawiły się znaczące niedobory rąk do pracy. By znaleźć chętnych, firmy musiały po prostu zapłacić im więcej. Teoretycznie ci, którzy o różne problemy obwiniali Polaków, mogli triumfować. Ale czy naprawdę? Wszystkie zasady ekonomii mówią, że jedyną drogą do wzrostu dobrobytu jest realny wzrost produktywności pracy, a nie nominalnie wyższe zarobki za tę samą pracę. W przeciwnym razie kończy się to jedynie inflacją.
Czytaj więcej
Przynajmniej co 15. pracownik w Polsce jest cudzoziemcem. Jednak w niektórych powiatach jest to nawet co piąta osoba.
W Polsce sytuacja jest jeszcze daleka od tej z Wielkiej Brytanii. My nie obwiniamy cudzoziemców, że zabierają nam pracę. Mało kto narzeka, że jakiś Ukrainiec czy Białorusin wygryzł go z intratnego biznesu. W społeczeństwie nie słychać głosów, by zamykać się przed imigrantami. Jednak nikt nie może dać gwarancji, że to się nie zmieni. A pierwsze punkty zapalne już pojawiają się na horyzoncie. Wedle ostatnich badań Głównego Urzędu Statystycznego są takie powiaty w Polsce, gdzie co piąty pracownik to cudzoziemiec, a w powiecie sejneńskim (województwo podlaskie) nawet co czwarty. Tylko patrzeć, jak w tamtejszej lokalnej społeczności wybuchną jakieś niesnaski, nieporozumienia i wzajemna niechęć. Tym bardziej że bezrobocie w powiecie sejneńskim wciąż jest relatywnie wysokie (około 11 proc.).
Przede wszystkim jednak naszym relacjom z pracownikami z zagranicy zaszkodzić może podejście do problemu ze strony polityków… obozu rządzącego. Narracja Prawa i Sprawiedliwości o szkodliwości imigracji, nawet jeśli koniec końców skupia się na imigracji nielegalnej, i referendum w tej sprawie będzie przenikać do umysłów Polaków. Nawet jeśli dziś większość nie przejawia wobec Ukraińców czy innych cudzoziemców żadnych uprzedzeń, to prawdopodobieństwo, że się pojawią, jest bardzo duże.
Konsekwencje mogą być opłakane. Może w Polsce nie skończy się to polexitem, bo w końcu nie zalewa nas fala zarobkowych uciekinierów z Niemiec czy Włoch. Ale ucierpieć może nasza gospodarka, która obecnie, podobnie jak brytyjska, dotknięta jest niedoborem podaży pracy, a do tego starzejącym się społeczeństwem. Myślenie, że uda się tę lukę wypełnić czymś innym niż napływem siły roboczej z zagranicy, jest ułudą. Zamiast mamić Polaków dbałością o bezpieczeństwo naszych granic, rządzący powinni zająć się naszym bezpieczeństwem ekonomicznym oraz przygotować, oczekiwaną od lat, porządną politykę imigracyjną.