Na łamach wtorkowej „Gazety Wyborczej” ukazał się wyjątkowo zaskakujący wywiad z wiceministrem rodziny, pracy i polityki społecznej Stanisławem Szwedem. Ale po kolei.
Otóż, jak oświadczył wiceminister, jego celem jest walka z patologiami rynku pracy. „Kluczem do powodzenia tych projektów jest znalezienie wspólnego języka związków zawodowych i pracodawców – dlatego za zadanie postawiłem sobie stworzenie nowej formuły dialogu społecznego”. By kilka zdań dalej otwartym tekstem rzec: „Jeżeli firma chce płacić 5 zł (w domyśle za godzinę) to niech lepiej upadnie”. Zaprawdę jest to „nowa” formuła dialogu społecznego i wysoce analityczne podejście do problemów kosztów pracy i bezrobocia.
Co ciekawe dociekliwa dziennikarka zadaje mu pytanie też o niskie stawki (5,50 zł za godzinę w Ministerstwie Nauki). Tu już minister nie jest tak stanowczy. A przecież mógłby zaproponować upadłość resortu nauki. Nowatorskie, wiem, ale za to konsekwentne.
Gdy dziennikarka pyta czy jego zdaniem program „500+” nie wypchnie z rynku najsłabiej zarabiających kobiet minister Szwed stwierdza: „…ten projekt może zadziałać wręcz odwrotnie – płace będą rosnąć. Usłyszałem, że w Biedronce podnoszą wynagrodzenie. To jest reakcja na „500+” i o to chodziło”. Panie ministrze – ma Pan rację, szkoda tylko, że częściową. Cały rynek huczy o tym, że w Biedronce płace podniesiono, bo pracodawca obawiał się, że z powodu rządowego programu kobiety dojdą do wniosku, że opłaca się im rodzić i przechodzić na urlopy macierzyńskie. Ale chyba cała idea 500+ polegała właśnie na tym, by zwiększyć dzietność. Tymczasem – jak widać – zdaniem wiceministra pracy – wręcz odwrotnie – lepiej żeby kobiety dostały więcej pieniędzy, za to, by dzieci nie rodziły.
Ale pal licho logikę i konsekwencję. Warto bowiem pochylić się również nad umiejętnościami miękkimi. „Mówiłem (w radiu – hs) o umowach za 3,90 zł. Zadzwonił człowiek i mówi: „Panie ministrze, jakie 3,90 zł? Ja mam umowę na 25 groszy”. Nie uwierzyłem, zaprosiłem go do Bielska-Białej. Przyjechał i położył mi na biurku: 25 groszy za pierwsze 40 godzin”. Jak można wymagać od człowieka, który ma głodowe stawki, żeby to udowodnił, ponosząc dodatkowe koszty? Może testem wrażliwości społecznej byłoby udanie się do niego osobiście?