Jeśli ta operacja zakończy się sukcesem, państwo skupi w swoich rękach kolejne aktywa energetyczne. Innymi słowy – powoli nacjonalizuje tę branżę.

Są prawdy powtarzane przez wielu jak mantra. Jedną z nich jest przekonanie, że państwo gorzej zarządza majątkiem niż prywatni właściciele. To przekonanie, jak wielu chciałoby udowodnić, nie jest fragmentem jakiejś ideologii, nazwijmy ją nawet liberalną czy wolnorynkową, lecz obserwacją tego, co się z państwowymi spółkami działo – i to nie tylko w Polsce. Kwitło w nich zwykle życie folwarczne z ekonomami powołanymi przez właściciela. Od ekonoma do menedżera droga jednak daleka, różnią ich i cele i metody.

Można oczywiście twierdzić, że bezpieczeństwo energetyczne wymaga gwaranta, a któż byłby lepszym niż państwo? Ale nie wymaga wcale, by państwo było wszechwładnym właścicielem wszystkiego, co z tym bezpieczeństwem mogłoby być związane. Powoływanie się na rosyjską kulturę korporacyjną to odwoływanie się do nagannego przykładu. Co, jeśli zmiana ma być zmianą na dobre, jest pewnym logicznym paradoksem.

Nie tylko zresztą to jest paradoksem. Przybywa bowiem krajów decydujących się na mniejsze lub większe zwiększenie aktywności państwa w gospodarce. Państwo może wiele w dziedzinie finansowania spółek, zwłaszcza tych nierentownych, co dla wielu jest synonimem bezpieczeństwa. Warto jednak pamiętać, że Europa niedawno przeszła kryzys finansów publicznych. W tym przypadku przejście choroby nie oznacza jej wyleczenia. Problem wcale nie zniknął, jedynie przysechł. Państwo finansujące wszystko, co pasuje do przyjętej linii polityki gospodarczej, bez względu na logikę rynku, jest większym zagrożeniem dla jego obywateli niż upadek jednej spółki. Polskie górnictwo i energetyka zmierzają, by stać się sztandarowym przykładem potwierdzającym tę teorię.